Forum Tawerny Gothic
Tereny Valfden => Dział Wypraw => Zakończone wyprawy => Wątek zaczęty przez: Kazmir MacBrewmann w 30 Maj 2019, 15:56:56
-
Nazwa wyprawy: Potrzymaj mi piwo - Czyli samobójcza zapewne misja na Ignis Terra
Prowadzący wyprawę: Melkior Tacticus albo któreś multi
Wymagania do uczestnictwa w wyprawie: Bycie gupim
Uczestnicy wyprawy: Uzupełnie
Na cholere mu był ten głupi zakład? Teraz musiał tłuc się tysiąc kilometrów do Nardeii. A mógłby być cicho, pić sobie zimne piwo i czekać na Hemis by spuścić wpierdol paru wampirom. Albo podokuczać inkwizycji. O, to nawet lepsze. Ale nie, ambicja i chęć przygody wygrała. Zajechał do osady i skierował się do burdelu. Bo przez najbliższe miesiące nie pochędoży. Oczywiście wcześniej rozwiesił ogłoszenia po karczmach.
-
Mirzak jako członek załogi Betsy chcąc nie chcąc stawił się w rej skromnej wiosce, zajmował się targaniem skrzyń z zaopatrzeniem, a trochę tego było bo i rejs długi. A kto wie jak będzie z zaopatrzeniem po drodze. Miło że pomagali im miejscowi.
-
Jaszczur doszedł wprawdzie później. Z początku olał tą sprawe, wiedząc, że raczej to sen wariata wybierać się na Ignis Terra, jednak wiedział, że Kazmir i tak pójdzie na to. Krasnoludy unoszą się ogromnym honorem, nie pozwoliłby sobie na jego utratę.
Nie mogąc usiedzieć spokojnie w domu postanowił, że dołączy się do tej samobójczej wyprawy. Nie miał i tak co stracić, przy okazji, jeśli przeżyją, to zyskają cenne doświadczenie. Zapakował wszystkie swoje rzeczy i udał się w drogę do Nardeii. Konno nie zajęło mu to zbyt wiele czasu, zaoszczędził przynajmniej kilka dni.
Zajeżdżając między budynkami zauważył krasnoluda, który zajęty był targaniem skrzyń. Widać udało mu się znaleźć kogoś, komu życie nie miłe. W sumie, przynajmniej nie był w tym sam.
- Czołem! Ty też wybierasz się do Ignis Terra? - spytał zeskakując z konia.
-
- Jestem tu zatrudniony. Wskazał na krypę, bo była to krypa. Jednomasztowy i nieuzbrojony statek. Ale wyglądający na solidny. Był solidny, bo Betsy dawała radę pływać nawet w Hemis po wzburzony Morzu Orathu.
- To i jestem, te Ignis Terra to jest przetentegowane. Jeśli marynarze opowiadają że kraken ma 200 metrów to tak naprawdę ma 100. Czaisz?
-
Chwycił w dłoń lejce i podszedł bliżej do krasnoluda. Koń posłusznie ruszył za Szeklanem.
- Nigdy nie bagatelizuj Ignis Terra. To niebezpieczne tereny, mało kto stamtąd wraca. - powiedział po czym stłumionym głosem dodał. - Przecież to sen wariata, nigdy bym nie pomyślał, ze Kazmir na to pójdzie. I pomyśleć, że to powiedziałem w żartach. - to powiedziawszy puścił lejce i pogłaskał konia.
- Zależy ilu z nich go na prawdę widziało, a ilu było w tym czasie pijanych. Ech... Tyle miesięcy na łajbie, mam nadzieje, że w tych skrzyniach masz jakiś Pavulon.
-
- Rum, i sorry. Brak miejsca na konie. Weź z niego juki. Dla krasnoluda to jak rzucenie wyzwania. Stęknął zanosząc kolejną skrzynkę.
-
- Nawet bym go nie brał. Po ostatniej wyprawie musiałem kupować nowego, taki z tego pozytek był. - po tych słowach odprowadził konia do najbliższej zagrody, w której go zostawił. Zamienił na odchodne kilka słów z właścicielem. Chciał się upewnić, że porządnie zadba o jego wierzchowca.
Powolnym krokiem wrócił w stronę okrętu. Sterty beczek, worków i skrzyń piętrzyło się na placu. Widząc ile tego jest, a jak mało rąk do pracy, postamowił im pomóc. Chwycił za jeden z worków i zaczął go targać wprost na statek. Co prawda, lata trenignów mocno wzmocniły jego prawą dłoń. Świetnie sobie radził w takich warunkach. Będąc już na statku rzucił do ładowni worek i odezwał się do Mirzaka.
- Pomyśleć, że chciałem sobie dawniej wszczepić proteze, a tu proszę, jednak o jednej ręce da rady jakoś żyć. - powiedział odwracając się w stronę krasnoluda. - Jestem Szeklan Caved.
Wyciągnął w jego stronę dłoń.
-
- Szeregowy Mirzak aep Rothgar. Wytarł rękę o spodnie które też za czyste nie były, i dopiero wtedy podał mu rękę. - Ciekawym czy czarowniki by ci zrobili jakom magiczno. Ale weź znajdź maga najpierw.
-
Słysząc o magicznych cudach zaśmiał się serdecznie.
- Kiedyś próbowano wszczepić mi buzdygan albo inne cudo kunsztu wojennego. Nic mnie już w tej kwestii nie zaskoczy. - powiedział po czym ponownie wrócił do przenoszenia worków do ładowni. Czasu coraz bardziej ubywało, a towaru wciąż niewiele ubywało. Przez ten cały czas trapiła go jedna myśl. Gdzie u licha podział się Kazmir? Chyba nie stchórzył, to do niego nie podobne.
- A Kazmira, to gdzie wcięło? Z tego co wiem, to kapitan zawsze nadzorował załadunek statku.
-
- Chędoży w burdelu.
-
- W takim razie nie wolno mu przeszkadzać. A niech mu na zdrowie wyjdzie. - powiedział zabierając się za kolejny ładunek. Tym razem postanowił wtoczył beczkę.
-
- A więc to jest osławiona Betsy? Bogowie, cud że to się w ogóle unosi na wodzie. Powiedział idąc w stronę statku.
-
- O kurwa, kogo tutaj nogi niosą! - zawołał na widok kroczącego w ich stronę Melkiora. - Ciebie to już lata nie widziałem. - powiedział podając mu dłoń. - Też chcesz zginąć w bezsensowny sposób wraz z bandom alkoholików na Ignis Terra?
-
- Ktoś musi dowodzić tą bandą alkoholików. I pilnować by nie zginęli. Wszedł na pokład. - A ty Szeklan chyba zapomniałeś że nadal służysz w Bękartach.
-
- Służe, nie służe. Wziąłbym to pod kwestie sporną. - powiedział podając Mirzakowi kolejny worek. - Ech... Stare dobre czasy, teraz to już nawet normalnie nie można powiedzieć do nikogo na "ty" bo cie spałują.
Miał swoje zdanie na ten temat. Jakoś uważał tą wyprawe za zwykłą zbieranine ludzi a nie wyprawe strikte Bękartów. Cóż, widocznie się mylił.
- Dobra, nie ma co wywoływać kłótni, panie Komendancie czy jakie tam teraz macie stopnie.
-
Zero kurwa szacunku dla profesji. - Czyli rozumiem że się wypisujesz? Bo na pewno jako szeregowy nie będziesz do mnie mówił w ten sposób. Nie po tym jak z twojej winy uciekł Vlad. Mirzak, gotowe? Melkior nie rozumiał problemu jaszczura, skoro miał w dupie Dekret, stopnie i Kompanię to po co nadal w niej jest. Tylko dzięki łańcuchowi dowodzenia i profesjonalnemu podejściu mieli małe straty i reputacje. Bękarty to prywatna armia do wynajęcia. Jak komuś to przeszkadza to może oddać mundur i wyjść "Bramą Wstydu".
- To oczywiste że to wyprawa Bękartów, ty myślisz że pozwoliłbym płynąć Kazmirowi z bandą pierwszych lepszych meneli? Na Ignis Terra? Masz mnie i jego za kretynów?
-
- Jak chcesz, to mnie możesz wypisać, mi już wszystko jedno. Już i tak od dawna jestem wolnym strzelcem. - oświadczył mu bezceremonialnie. Od tak. Irytował go tylko jeden fakt w całej tej kompanii - rozgrzebywanie starych ran.
- Nikogo nie uznaje za kretynów. Zakład, to zakład. Gdyby nie on nawet by mnie tutaj nie było. W sumie, to jestem tutaj także w swoich własnych interesach. - zaraz po tym dodał. - Błędy każdemu się zdażają. Gdyby wszyscy byli nieomylni, to byś nie musiał zmieniać ciała.
-
- No nie wytrzymam... bo oberwanie kulą armatnią w jebanej bitwie morskiej to moja wina. Roześmiał się. - W takim razie zwalniam cię. Machnął ręką idąc do kajuty pod dziobowym kasztelem.
-
Jaszczur nawet nie zareagował. Wzruszył jedynie ramionami i wrócił do swojego wcześniejszego zajęcia. Pożegnanie z Bękartami Rashera nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Już od dawna nie miał z nimi nic wspólnego. Na tyle, ile tylko mógł przenosił do ładowni wszystko to, co był w stanie wziąć do ręki i bezpiecznie przenieść.
A Melkior? Unosił się za bardzo pychą, dumą i honorem. Nie poznawał go. Ludzie strasznie się zmieniają.
-
- Toś se dobry moment na odejście wybrał, gratuluje. Słychać was aż pod pokładem. Powiedział wychodząc z ładowni. - Wszystko gotowe.
-
- Ja tam wojny z nikim wszczynać nie chciałem. Przywitałem się jak człowiek z człowiekiem. Szkoda tylko, że ktoś to uznał za ujme. - powiedział otrzepując kurz ze swojego opancerzenia. Nie miał jakoś żalu o to do Melkiora. Chciał tylko w spokoju wykonać to zadanie i zebrać potrzebne mu informacje.
-
- Nie dziw mu się, nadal ma do ciebie żal o tamte sprawy, a od tamtych czasów Bękarty stały się profesjonalną siłą. Kiedy oficer widzi podwładnego to wymaga przestrzegania procedur. Powiedział zbliżając się do statku z papugą na ramieniu. - I powiedz mi, serio musiałeś rozpaplać nazwiska piratów? Jestem prokuratorem, teraz będę musiał paru powiesić dla picu.
-
- Ech... Zapomniałem się, nie pomyślałem o tym, że to towarzystwo nie jest wtajemniczone w nasze "skromne" interesy. - zwrócił się do Kazmira. Tutaj nie miał już nic na swoje usprawiedliwienie.
- Skoro ma żal, to mógł spokojnie pozwolić Mei na moje zabójstwo. Do dzisiaj dziwie się tego, że Celia ze względu na Melkiora mnie uratowała.
//Z edytowałem to na sejmiku ;)
-
- Ekhm, "3. Kompania to twoja rodzina i ich cele są dobrem najwyższym. Członków powinieneś traktować jak rodzinę." Może dlatego nie pozwolił. Odpowiedział nieco ironicznie. - To następnym razem uważaj, wieszanie potencjalnych klientów psuje interesy. Nie bym nie chciał widzieć tej kurwy Mei na stryczku... ale równowaga w przyrodzie musi być.
-
- Będe pamiętał na przyszłość - odpowiedział życzliwie Kazmirowi. Jemu samemu też zależało na tym aby kryć poszczególnie ważnemu mu osoby, w tym Kapitan Elis.
-
Pewna śmierć? Niewielkie szanse na sukces? No to Egberta nie mogło tam zabraknąć. Wprawdzie samobójcą to on nie był, ale jedno wiedział na pewno. Nie rozwinie się i nie nauczy niczego nowego, jeśli przez całe życie będzie wykonywał tylko standardowe misje. Dlatego wyznawał zasadę, że od czasu do czasu trzeba było rzucić się na głęboką wodę. W tym przypadku rudobrody miał to zrobić niemal dosłownie, bo do przepłynięcia był ocean. Ciężko znaleźć jakiś głębszy zbiornik wodny, ale na szczęście najemnik nie będzie musiał pokonywać go wpław. Chociaż pływakiem był całkiem niezłym. Wszedł na pokład, a deski zajęczały pod jego nogami jakby miały zaraz pęknąć. Wpierw uścisnął prawicę Kazmira, bo stał najbliżej, a potem zasalutował do Ashoga. Z jaszczurem chyba jeszcze nie pracował. Na razie skinął mu tylko głową. Melkiora nigdzie nie dostrzegał. Komandor musiał być w swojej kajucie, albo sprawdzać coś pod pokładem.
-Jak tam morale?- Zapytał załogi.
-
- Jak na razie dobre. Wszystko idzie po naszej myśli. - odpowiedział nowoprzybyłemu, którego w sumie pierwszy raz widział na oczy. Bękarty sporo się rozrosły pod jego nieobecność.
- Też ciekawi cie to jak to jest zginąć na obcym lądzie z rąk barbarzyńców? - spytał żartobliwym tonem.
-
-Nie planuję ginąć. Płynę żeby wzbogacić ich trochę kulturowo. Na początek pokaże im jak powinno się walczyć.- Odpowiedział. -No i potrzebuję się trochę wyżyć, bo ostatnio ominęły mnie dwa duże starcia na Vrih. Wykonywałem wtedy niebezpieczne misje z dala od pola walki, niczym bohater jakieś powieści. Wiesz, jednej z tych, gdzie na początku zawsze walczą ze szczurami w piwnicy i tak dalej.
-
- Tutaj będziemy mieli pole do wykazania się i to raczej nie będzie sielanka. - odpowiedział Egbertowi podążając w stronę masztu, o który się oparł.
- Takie bitwy lepiej kształcą niż nie jedno szkolenie. Praktyka czyni mistrza.
-
-Z taką kompanią to nie strach. Jak się zapędzimy, to rozwalimy połowę Białej Hordy.
-
- Sprzątniemy ich jak kurz z naszych butów. To będzie pikuś.
-
Tymczasem, nad statkiem pojawił się cień. Nie należał do ptaka, lecz do smoka. No tak jakby. Prawie. Czarny dracon zrobił kilka kółek nad Betsy, po czym, gdy uznał, że dość już furory narobił, zniżył lot, by finalnie osiąść na ziemi. W powietrze uleciało trochę, ale nie dużo kurzu. Torstein złożył skrzydła i rozejrzał się, szukając znajomych twarzy. Zauważył już Melkiora, Szeklana, dla którego kiedyś wykonał zlecenie odnalezienia jego brata, oraz Egberta. Pomachał i wszedł na statek.
- Jakiż przyjemny dzień, aby zeżreć komuś serce, czyż nie?
-
Nagle nad głowami załogantów pojawił się ogromny cień. Początkowo myślał, że to jakaś chmura przysłoniła słońce, jednak trzepot skrzydeł spowodował, że prędko zmienił zdanie. Uniósł głowę i spoglądając ku górze dostrzegł dużego, skrzydlatego gada.
- Ki diabeł! Aragorn zmartwychwstał? - rzucił w eter przyglądając się draconowi. Po chwili wylądował. Do końca nie wiedział kim on jest. Nie wahał także odpowiedzieć na jego pytanie.
- Wspaniały, a byłby jeszcze lepszy gdyby podlać go kroplą wybornego alkoholu. - odpowiedział. - A ty, kim jesteś? Nie przypominam sobie bym znał jakiegoś innego dracona niż zmarłego Aragorna.
-
- To mój misiaczek. Przemieniłem Torsteina. Odparł gdy wyszedł z kajuty przebrany w koszulę. Płytówka by mu teraz wadziła, złość na Szeklana mu w sumie przeszła. Chciał tylko wiedzieć jedno.
- Szeklan, powiedz mi jedno, czemu chcesz odejść.
-
- To jest Torstein? - spytał niedowierzając. Wiedział o tym, że można się zamienić w dracona różnymi sposobami ale takie cuś jest cholernie drogie. Najwidoczniej spryt Melkiora i zastrzyk gotówki wszystko pozmieniał. Teraz wyglądał jak na najemnika przystało, groźnie i dostojnie. - Robisz wrażenie, tak trzymaj. - powiedział klepiąc dłonią trzonek od topora.
Zaraz też usłyszał słowa Melkiora skierowane do jaszczura.
- Dlaczego? - zadał sobie to pytanie. - W sumie, to sam mnie wcześniej zwolniłeś, więc chyba nie trzeba nic tłumaczyć a po drugie, to już od dawna nie uczestnicze w życiu kompani i działam na własną rękę. Po prostu, już nie czuje się częścią paczki.
-
- Z całym szacunkiem, komandir, nie jestem rzeczą, ani maskotką - powiedział niechętnie.- Na moje oko, to rób co chcesz. No i co ważniejsze, wprowadź mnie w szczegóły, bo tamten moment na sejmiku.... no... przespałem - zaśmiał się głośno.
-
- Z tym zakładem? - spytał dość retorycznie. - Bo był taki żarcik odnośnie wypływania na Ignis Terra. Ostatecznie, wyszło inaczej. - zaśmiał się.
-
-Płyniemy przeprowadzić rozpoznanie walką na nieznanym terenie będącym pod całkowitą kontrolą przeciwnika. Czyli musimy wylądować na Ignis Terra, spuścić wpierdol tamtejszym dzikusom i przy okazji dowiedzieć się o nich czegoś więcej, żeby później możni mogli wymyślić jak sprawić żeby przestali zagrażać wyspie. Bo całego Ignis raczej teraz nie oczyścimy.- Wyjaśnił Egbert. -Chociaż może...- Dodał po chwili spoglądając na dracona.
-
- Jeśli wcześniej nie zestrzelą nas ich fregaty, szebeki albo pożrą inne potwory morskie. Tamte wody, to jedna wielka niewiadoma. Może roić się tam wszystko, co najpaskudniejsze. Musimy mieć oczy szeroko otwarte. - skierował te słowa w stronę Egberta, który za bardzo kipiał hurra optymiztem.
-
- E, nie traktuj mnie jak jakąś kartę przetargową, czy asa. Mnie też się da zabić. Po prostu jest to bardzo trudne - odpowiedział Egbertowi.
-
- Wody s a znane, bo to szlak do Ardenos. Ilusmir czy Ghuruk raczej raczej nie pływa tam na około, ba nawet do Myrtany mają bliżej. Kazmir, gotowi?
-
-Tak jest, sierżancie.- Skinął głową draconowi. Jak dla niego Torstein zrobił się ostatnio trochę przewrażliwiony, ale Egbert nie zamierzał go oceniać. Ani tym bardziej wdawać się w dyskusję na ten temat.
-
- Niby gotowe, ale czekamy na Domenika. Bo mówił że jak mamy tam trafić na cywilizację to może da się z nimi pogadać, więęęc ma tu być z dwoma kuferkami złota. Sam też liczę że nie zastaniemy tam tylko Białej Hordy.
-
- Jeśli Biała Horda wszystkich cywilizowanych nie wybiła, to mamy jakąś szanse. - powiedział udając się w kierunku stojącego naprzeciwko czarnego dracona Egberta.
- Tylko, czy oni będą chcieli z nami rozmawiać?
-
Do Nardei przybyła też elfka, prywatnie zabójczyni do wynajęcia, ale okazjonalnie krawcowa i myśliwa. Łapała się wszystkiego, co pozwalało jakoś wyżyć. Elastyczna kobieta generalnie. Przeszedłwszy przez wieś poszła do przystani.
- Dzień dobry - przywitała się. - Kto tu dowodzi? Ja z ogłoszenia...
-
Jaszczur, w wolnej chwili postanowił jeszcze przespacerować się po statku i rozejrzeć się po nim dokładnie. Pierwszy raz płynie łajbą Kazmira, więc chciał się z nią zapoznać za wczasu na wypadek gdyby w trakcie rejsu miało pójść coś nie tak.
W trakcie swojej skromnej przechadzki, kątem oka, dostrzegł nadjeżdżający wóz i dobrze znaną mu osobe. Zmrużył oczy i podszedł do bandy. Wtedy z wozu zeskoczył jego własny najemnik.
- Lorn? Co go tutaj przywiało? - pomyślał. Wtedy rozległo się wołanie i gestykulując pokazywał mu na pakunek. Wybiegł z łajby jak poparzony. Dobiegł do Lorna, a ten w tym czasie wręczył mu pakunek.
- Twoje zamówienie. Na przyszłość nie zapominaj o nim.
- Dzięki, mam u ciebie dług wdzięczności. - powiedział odbierając go.
- Baw się dobrze.
Po tych słowach pożegnał się z baronem i odszedł w swoim kierunku. Szeklan powrócił na statek w tym samym czasie, co Toruviel.
//Otrzymuje:
x30
Nazwa amunicji: srebrny nabój
Rodzaj: nabój
Obuch: 28
Wytrzymałość: 30
Opis: Wykonany z 0,02kg srebra i 0,0075kg niebieskiej rudy
Nazwa broni: przykładowy pistolet
Rodzaj: pistolet skałkowy
Obuch: 15 + obuch materiału naboju
Opis: Wykonany z 0,57kg stali Valfdeńskiej i 0,37kg drewna o zasięgu do 50 metrów.
-
Ja jestem kapitanem tej łajby. Jeśli o to pytasz dziewczyno.
-
Kurwa, krasnal, eh.
- No to świetnie. Opowiedz co i jak, ze szczegółami - powiedziała do Kazmira. - No i oczywiście, ile płacisz.
-
- A ja dowodzę tą kompanią, i płacę ja. Wtrącił się komandor. - O pieniądzach porozmawiamy jam przeżyjesz. Płyniemy na Ignis Terra, jeden z tamtejszych ludów zaatakował moje ziemie. Chcę dokonać rozpoznania. Powiedz lepiej co potrafisz.
-
Jaszczur by się coś odezwał ale nie chciał wszczynać kolejnej kłótni. Melkior chyba zapomniał o tym, że nie tylko jego zaatakowali a cała ta sielankowa wyprawa, to jeden wielki zbieg okoliczności powstały w wyniku żartu, dość nieudanego.
-
W pytaniu Melkiora nie było niczego dziwnego, toteż kobieta nie miała problemu z odpowiedzią. Tacticus widocznie nie pamiętał jej z jednej z wypraw, które odbyli wspólnie z Bractwem Świtu...
- Umiem siec miecze i nożami, w dodatku jest ze mnie dobra kuszniczka - odpowiedziała. - A poza tym, jestem całkiem gibka. Mam doświadczenie w polowaniu, umiem zakraść się do zwierzyny, więc i do człowieka też. Wiem też co nieco o... perswazji. Tak. Jestem całkiem dobra w przekonywaniu do swojej racji i wyciąganiu informacji. Starczy?
-
- Przepraszam za - kurwa mać - spóźnienie. Powiedział wchodzący na pokład krasnolud, niosący dwa kuferki pod pachami.
-
- To już chyba w komplecie jesteśmy. - powiedział na widok wchodzącego Domenika na łajbe Kazmira.
-
- Wszyscy, kotwica w górę, rzucić cumy.
-
Słysząc słowa Kazmira, uśmiechnął sie w duchu. No, nareszcie! Już myślałem, że na stałę zamieszkamy w tym porcie. - powiedział do siebie w myślach. Na rozkaz kapitana, ruszył do cumów i zaczął je odwiązywać. Ciężka i żmudna czynność, jeśli mowa o jednorękich weteranach wojennych. Potężne i wytrzymałe liny z trudnością ustąpiły. Po chwili statek mógł już wyruszyć z portu na pełne morze.
Z czasem, w brzuchu jaszczura, zaczęła pobrzmiewać orkiestra. Nawet nie miał kiedy pożądnie zjeść. Teraz przyszła ku temu okazja. Spokojnym, a zarazem leniwym krokiem, udał się w steonę stołówki. W duchu liczył chociaż na suchą pajdę chleba. To mu w tej chwili wystarczy do szczęścia. Oczywiście, nie licząc szklaneczki rumu.
-
Niestety, jedzenie musiał se robić sam. Bo towarzystwo tu zebrane stanowiło całą załogę Betsy. A płynąć im przyszło na tym:
(https://marantwiki.tawerna-gothic.pl/images/c/c1/Statek_Betsy.jpg)
Pod pokładem był i kubryk, "kuchnia" i ładownia. Jaszczur nie bardzo wiedział w której skrzyni co jest.
-
Stare, drewniane schody trzeszczały pod stopami łuskowatego. Jedyne o czym myślał, to o tym żeby się tylko najeść i wrócić fo swoich obowiązków. Będąc już na samym dole czmychnął obok ładowni i długim korytarzem udał się w stronę kambuzu, który znajdował się na samym końcu. Na jego widok pojawił się skromny uśmiech na jaszczurzej twarzy, serce mocniej zabiło a nogi same rwały się do szybszego chodu.
Po przekroczeniu progu zorientował się, że jednak jest on pusty. Nikogo tam nie było.
- No to nic, będę sobie musiał sam coś przyrządzić. - powiedział sam do siebie lekko wzruszając ramionami. Udał się więc na samo "zaplecze" gdzie zwykle znajdowała się kuchnia.
Nie mała ilość skrzyń i nie wiedza, co w czym jest, jeszcze bardziej zbiła go z tropu. Nie pozostało mu nic innego jak tylko spróbować otworzyć choć jedną i zobaczyć, czy jest w niej jedzenie.
-
Statek dalej stał na kotwicy i nie opuścił potu. Co poradzić że Szeklan był nie nażarty i bez pozwolenia kapitana poszedł po prostu jeść. Kazmir był ciekaw czy w trakcie sztormu też by tak się zachował... A znalazł beczkę gwoździ.
- Ruszyć dupy! Kotwica sama się nie wciągnie!
-
Nikt się nie chciał ruszyć, toteż dracon ruszył się i stanął przy kabestanie. Opar ręce na ramionach koła, po czym napierając swoim ciężarem i siłą poszedł, idąc po łuku, wciąż pchając mechanizm, który z kolei wciągał kotwicę. Długo czekać nie trzeba było. Po paru chwilach kotwica już była wciągnięta.
-
A Ashog zajął się opuszczeniem żagla, co spokojnie mogła wykonać jedna osoba. Zaleta małych kryp, wada jest taka że Betsy nie miała nawet jednej puszki 5 calowej (12cm w normalnych jednostkach) choćby do odstraszania. Ork ustawił żagiel z wiatrem i koga powoli ruszała z portu. A było to tak pod wieczór.
-
- Mam nadzieję że wszyscy poruchali przed podróżą, bo podupczycie dopiero za pół roku. Powiedział kręcąc sterem i ustawiając statek na kursie. Na razie płynąc na wschód wzdłuż Valfdeńskiego wybrzeża.
-
- Torstein, przynieś antałek MacBrewmanna XXX. Beczka z napisem kawa. I zagryzke, jest w skrzyni z napisem gwoździe.
-
-Długo będziemy płynąć? Tydzień, dwa?- Zapytał Kazmira, już po tym jak załoga uporała się z przygotowaniem statku do wypłynięcia. Rzecz jasna, Egbert też pomagał. Znał się nieco na żeglarstwie, miał okazję trochę w życiu popływać, nigdy jednak samemu nie dowodził okrętem. Dlatego też nie potrafił dokładnie ocenić czasu jaki potrzebny był by dostać się kogą na Ignis Terra, chociaż znał odległość i średnią prędkość statku.
-
- Przy dobrym wietrze to pięć dni, przy gorszych warunkach nawet dwa tygodnie. Teraz pcha nas Prąd Zarkoru, więc zaoszczędzimy może dwa dni.
-
Tak szperając po kuchennych zakamarkach wpadł mu pewien pomysł do głowy. Na łajbie nie majążadnego kucharza, a że nie raz we własnej kuchni nie próżnował, to mógłby porobić jako kuchta. Miał jednak problem, za żadne skarby nie mógł odnaleźć skrzyń i beczek z pożywieniem. Beczka z gwoździami w kambuzie? Trozche nie dorzeczne ale.
Postanowił wyjść na góre i odszukać Mirzaka. Miał do niego sprawe.
Ta czynność nie zajęła mu zbyt długo. Znalazł go krzątającego się po pokładzie.
- Mirzak, mam do ciebie sprawe. Wiesz, które skrzynie załadowane są pożywieniem? Moge porobić na statku jako kucharz skoro nie mamy nikogo takiego.
-
- Te z napisem jedzenie, zużyj te świerze produkty, suszonym i wędzonym mięsem nacieszymy się potem. A może Toruviel ci pomoże?
-
- Powiedz mi jeszcze, co mamy z warzyw i owoców? Jakieś ryby? - pytał o każdy najmniejszy szczegół. Zróżnicowana dieta, to podstawa na okręcie tym bardziej podczas takiego długiego rejsu. Nikomu nie uśmiechało się łapać szkorbutu.
- Jeśli tylko by zechciała, to nie miałbym nic przeciwko. - odpowiedział Mirzakowi na słowa odnośnie Toruviel.
-
- Kiszona kapusta, i ziemniaki, marchewka i takie tam. Wszystko co poleży.
-
- A co ja, za przeproszeniem, jestem? - spytał Kazmira dracon. Skrzywił się nieprzyjemnie.
-
- Członek załogi, jak i ja. Nie wiem jak jest na drakkarach ale na innych statkach to kapitan jest ważniejszy od bogów. Więc kurwa mać wykonać polecenie kapitana tej jednostki sierżancie Lothbrok, albo do końca rejsu będziesz szorował pokład z gówna papugi. Odpowiedział oparty o maszt - Szeklan, chodź zrobimy te kolacje bo zanim panienka Toruviel się zdecyduje to padniem z głodu.
-
- No ja kurwa przepraszam pana hrabiego... Skłonił się teatralnie draconowi - Rusz dupe i przynieś to piwo. Wszedł na dziobowy kasztel i obserwował morze. Skaranie boskie z taką załogą kurwa mać.
-
Torstein niechętnie zrobił, co miał zrobić.
-
Kazmir przyniósł kufle, rozlał złocisty niczym płynne złoto płyn i rozdał załodze. - No, to za pomyślność tej wyprawy. Wzniósł toast wychylając kufel. Zostawił łyczka papudze.
-
Egbert z zasady nie pił w pracy, dlatego gdy Kazmir rozlewał alkohol powstrzymał go gestem przed nalaniem mu pełnego kufla. Dostał więc piwa co najwyżej na jeden toast. -I na pohybel skurwysynom.- Powiedział łapczywie wypijając swojego skromnego łyka.
-Widzę, że twoje piwo cieszy się zasłużoną sławą.
-
- No ba, lata spędzone na Valfden i doświadczenie nabyte w Kruczym Bractwie - niech mój pluton poczywa w pokoju - nauczyły mnie jak się robi alkohol. Polał sobie drugi kufel na wspomnienie o towarzyszach z którymi go wysłano na Valfden z rozkazami dla XVI Komturii. Z dwunastu ludzi przeżyła czwórka, troje zdezerterowało a na wyspę dotarł tylko Kazmir. Pozbawiony broni, z skromnym mieszkiem i listem ukrytym w podeszwie. Na marne.
-
Jaszczur nie skorzystał z okazji aby napić się wybornego trunku, którego tutaj nie brakowało. A mowa była o piwie. Chciał skupić się na przygotowaniu kolacji, tylko że sama Toruviel jakoś nie kwapiła się do pomocy. Już zamierzał sam udać się do kambuzu i zająć się żmudnym procesem gotowania ale w porę swą pomoc zaoferował Melkior. Co dwie głowy, to nie jedna.
- Chodź. - zwrócił się do niego wspólnie kierując się pod pokład gdzie ruszyli w stronę kuchni. Teraz przynajmniej wiedział, gdzie i co ma szukać. Tym razem, już bez najmniejszego problemu, natrafił na beczki i skrzynki z napisem "Jedzenie".
Zanim jednak przystąpił do otwierania ładunków uważnie przyjrzał się osprzętowi, który znajdował się na łajbie. Noże, chochle, drewniane łyżki oraz kilka mniejszych tasaków. To powinno w szczególności wystarczyć.
- Dobra, mam już pomysł na dzisiejszą kolację. - powiedział odwracając się w stronę Melkiora. - Zrobimy kapuśniak. Będziemy musieli przygotować kilka dorodnych marchwi, główki cebuli no i trochę zieleniny jeśli takową mamy. No i wiadomo, kawał mięcha musi się znaleźć w misce każdego marynarza. Tylko, czy posiadamy wieprzowine?
-
Wypił za pomyślność i zszedł za jaszczurem. - Jest. Powiedział wyciągając kawał świeżej wieprzowiny z beczki. - W Omas trzyma się głównie świnie, owce i kozy. Krów pasać nie bardzo jest gdzie. Zajął się krojeniem mięsa w kostkę, wyszukał też warzywa i podał Szeklanowi. - Niestety, ziemie Kazmira nie są zbyt dochodowe. A on sam nie ma głowy do zarządzania.
-
Zanim jednak wziął się za krojenie warzywa napełnił pobliski kocioł wodą i przygotował na palenisku porąbane kawałki dębu. Nie rozpalał go jeszcze. Tym, chciał się zająć już na sam koniec.
Odebrał od Melkiora warzywa i zaczął je skrupulatnie przygotowywać. Marchew za bardzo nie obierał ze skórki gdyż to w niej znajdowało się najwięcej witamin. Wszystkie otrzymane warzywa pierwej opłukał, a te, które miały iść w późniejszej kolejności, odstawił do obeschnięcia.
- Z każdej ziemi da rady wyciągnąć potencjał, nawet z tej najmniej dochodowej. - odezwał się po chwili wrzucając do kotła pokrojoną w grubą kostkę marchewkę. - Może nie ma głowy do zarządzania ale za to świetnie zna się na browarnictwie. A z tego można już nie mały pieniądz wyciągnąć. - mówił dalej.
Po marchewce wziął się za główny składnik, czyli kapustę. Sięgnął po nią do beczki i napełniając obficie głębokie miski kładł je na stole gdzie czekały na dalszy etap obróbki.
-
- Nie postawi w każdej wsi browaru. Skończył kroić kroić mięso. - Dostał te ziemie jak i tytuł za udział w wojnie. Choć jak twierdzi nic tam nie robił czego sto tysięcy innych poborowych by nie robiło. Wyciągnął torebkę przypraw.
-
Starannie zajął się przygotowywaniem kapusty. Wszakże była ona najważniejszym walorem tej przyprawy. Nie kroił jej, jedynie porozszarpywał i wycisnął z niej sok wprost do miski. Tak przygotowaną kupste wrzucił do kociołka. Uczynił tak kilka razy zanim nie zapełnił się on wybornie pachnącą kapustą. Zaraz po tym wlał odciśnięty sok i pokrojony w paski seler. Wszystko energicznie i dokładnie zamieszał.
- Co racja, to racja. Przydałby mu się ktoś, kto by pokierował go jak tym wszystkim sprawnie zarządzać. Na pewno znalazłoby się coś, dzięki czemu by się wzbogacił. - mówił dalej mieszając zawartość kociołka. Widząc, że Melkior wyciąga torebkę z przyprawami oświadczył mu.
- Dwie łyżki soli i solidna szczypta pieprzu. Nie ma co tego przesolić. Sam sok jest wystarczająco słony..
Zanim jednak wsypał wręczył jeszcze komandorowi runę ognia, którą nie wiadomo po co jeszcze nosi.
- Rozpalisz?
//Przekazuje:
Nazwa runy: Heshar
Rodzaj: Runa Ognia
Funkcja: Gracz musi mieć wolne obie ręce. Zasięg podmuchu wynosi 5 metrów po prostej od dłoni maga. Podmuch jest w stanie spalić wszystko, czego wytrzymałość wynosi mniej niż 20 punktów. Runy można użyć raz na 24h.
-
- Tym? Rozpalę. I przy okazji spalę nas i statek... Użył zapałek, jak cywilizowany człowiek.
-
Miał w tym sporo racji. Schował więc do sakiewki runę i zajął się powtórnie swoimi wcześniejszymi czynnościami. Ogień powoli zaczął trawić drewno znajdujące się pod kociołkiem. Z czasem nagrzał metal a wywar zaczął bulgotać. Powstała para rozniosła się po całym kambuzie niosąc za sobąprzyjemny zapach jedzenia. Już on sam powodował, że człowiek stawał się głodny.
Nadeszła więc pora aby zacząć starannie mieszać gotujący się wywar. Nie mógł dopuścić do tego aby kapuśniak przypalił się od spodu. Co jakiś czas kosztował specjału i dodawał brakująvych przypraw.
Po mniej więcej 15 minutach kapuśniak był już gotowy i można go było podać załogantom. Odłożył więc chochle i wytarł dłoń w bawełnianą szmatkę zawieszoną obok szafki.
- Dobra, można już podawać. Ja nałożę każdemu do miski solidną porcję a ty najwyżej zawołaj wszystkich na kolacje.
-
Wychylił głowę z ładowni. - Kolacja!
-
Egbert chętnie podążył za głosem elfa. W brzuchu burczało mu już od dłuższego czasu, dlatego zje wszystko co tam tylko Szeklan zdołał ugotować. Powątpiewał trochę w zdolności kucharskie jednorękiego jaszczura, ale kto wie? Smaczny posiłek z pewnością będzie niespodzianką, ale za to przyjemną.
-
Napełnione już po brzegi miski starannie rozniósł po całym kambuzie. Na stolikach również nie zabrakło pokrojonego w kromki chleba i szklanek z rum skrzętnie dodanych do posiłku. Trzeba było jakoś popić strawe a rum nadawał się do tego najlepiej.
Stał przez dłuższą chwile obok drzwi prowadzących do kuchni ubrany, już w brudny, fartuch. Miał tylko nadzieje, że wszystkim posmakuje. Planu B nie posiadał, więc musieli się zaspokoić kapuśniakiem.
Na widok wchodzącego Egberta uśmiechnął się i zaprosił go do stolika.
- Czym chata bogata! Dzisiaj kapuśniak, smacznego życze. - powiedział odchodząc od jego stolika kierując się w stronę kuchni.
-
Dziennik pokładowy. 4 Astas 33 Rok III Ery. 12.00
Dwa dni temu minęliśmy Valfden ostawiając ją daleko za horyzontem. Załoga nie marudzi (z wyjątkiem Torsta ale on ma chyba żal o sejmik) choć pić nawet nie chcą, wątpie że z troski o powodzenie misji. Szeklan umie gotować, ale kapuśniak na kolację? Toruviel nawet nie rzyga. Pogoda i wiatr idealne, zaoszczędziliśmy jeden dzień. Aktualna pozycja <cyferki> Gdzieś na Oceanie Świtu gdzie natrafić można tylko na ryby. Czuje zapach obiadu. Dziś wachta Torsteina...
Krasnolud skończył wpis w dzienniku i wyszedł na pokład.
-
Zapach obiadu unosił się już w powietrzu od jakiegoś czasu. Jaszczurka, odkąd tylko opuścili Valfden, zamelinowała się w kambuzie gdzie spełnia się jako pokładowy kuchta. Może kapuśniak nie był trafionym pomysłem na kolacje ale zawsze liczy się ciepły i pełnowartościowy posiłek. Z tym, że posiadał on na prawdę mnóstwo witamin potrzebnych marynarzom.
Na śniadanie przygotował jajecznicę podsmażaną z boczkiem i cebulką. Jak też wiadomo, na stołach nie zabrakło wyśmienitego rumu, który dodawał do każdego posiłku.
Zaraz po samym śniadaniu jaszczur skupił się na przygotowaniu obiadu. Po długich minutach spędzonych na poszukiwaniu czegoś, co by urozmaiciło znacznie strawę, ku swemu lekkiemu zdziwieniu, udało się mu znaleźć woreczki z kaszą.
- Świetnie! - powiedział podrzucając woreczkiem. - To teraz mogę się już brać za obiad.
A jego głównym pomysłem na dzisiejsze dania były: gotowana kasza okraszona słoniną z gulaszem w sosie pieczeniowym i surówką z kiszonej kapusty. Uwziął się na nią jak cholera ale cóż poradzić? A na pierwsze - zupa rybna.
Spieszył się gdyż pora obiadowa nadchodziła dużymi krokami a on był z nie którymi rzeczami głęboko w dupie. Musiał nadrobić stracony czas przeznaczony na poszukiwanie kaszy.
-
Ciekawe że gotował Szeklan, mimo wachty Torsteina. Ashog w zasadzie nie widział by ten cokolwiek robił na pokładzie, po za jedzeniem. Z drugiej strony ork powątpiewał by ten umiał w ogóle gotować... Ork zszedł do kuchni, poczuł miły zapach.
- Co tam dobrego?
-
Ashog natrafił na moment kiedy jaszczur kończył nakładanie ciepłej strawy do drewnianych misek.
- O, trafiłeś w dobrym momencie. - oświadczył mu. - Dzisiaj na obiad zupa rybna i kasza na słoninie z gulaszem w sosie pieczeniowym. - mówił nie przerwanie. Wręczył mu także miskę z kaszą i drewnianą łyżkę.
- Smacznego.
-
Egbert tym czasem stał na dziobie opierając się o reling i szukał potencjalnego zagrożenia. Niekoniecznie musieli to być piraci lub inne wrogie jednostki. Rudobrody wypatrywał też nadchodzących sztormów, czy wielkich fal. Niektóre z nich, szczególnie te wywołane przez podwodne trzęsienia ziemi, potrafiły być naprawdę niebezpieczne nawet dla większych okrętów. Jak na razie, ocean wydawał się być jednak spokojny. Bękart żałował trochę, że nie mają tutaj bocianiego gniazda. Szkoda, Betsy na pewno nie zaszkodziłby jakiś lepszy punkt obserwacyjny. Niektórzy członkowie załogi zaczynali już schodzić się na obiad. On dołączy za chwilę. Nie żeby wzbraniał się przed kuchnią Szeklana, jaszczur okazał się być wcale nie najgorszym kucharzem. Po prostu czuł, że musi jeszcze trochę postać na warcie. Jedzenie akurat zdąży mu ostygnąć.
-
Torstein nie był głodny. Zamiast tego patrolował teren wokół statku, latając wokół niego w pewnej odległości. Morska bryza przynosiła ukojenie i spokój.
-
Torstein zobaczył ląd i statek. Dość daleko na horyzoncie.
-
Dracon zauważył coś. Ląd, oraz statek. Decyzja mogła być tylko jedna. Bękart Rashera zatrzymał się w powietrzu, po czym pofrunął w stronę Betsy, na pokładzie której zgrabnie wylądował. Wieści trzeba było przekazać. Odszukał Kazmira, w końcu to on był szefem na tej łajbie.
- Lepiej weź lunetę. Widziałem jakiś statek oraz ląd - powiedział do krasnoluda.- Dosyć daleko, na horyzoncie. Mogę podlecieć bliżej.
-
Po skończonym obiadku jaszczur postanowił opuścić swoją klitkę i wyjść na świeże powietrze. Być może kompani potrzebowali pomocy a on bezczynnie by siedział w kambuzie. Ledwo wyszedł na pokład kiedy do jego uszu dobiegły słowa Torsteina odnośnie lądu i statków.
- Robi się ciekawie. - powiedział jakby do siebie szybciej doskakując do burtu. Serce łomotało w nim jak nigdy. Czuł dreszczyk emocji.
Faktycznie, olbrzymia latająca jaszczurka nie kłamała. W oddali majaczył horyzont a wraz z nim statek, który najwidoczniej dopiero co odnił od brzegu. Miał lekkie obawy.
- Biała Horda?
-
Krasnolud pochwycił lunetę i poszedł na dziób. Przyłożył do oka i odnalazł wzrokiem owy statek, mały handlowiec.
- Handlowy, płynie do jakichś zabudowań na lądzie ale słabo stąd widać. Bandery nie poznaje.
-
Sytuacja rysowała się w dziwny obraz. Statek okazał się handlowcem, który płynie do jakiegoś lądu. Bandera była nieznana.
- Mogę tam podlecieć i zbadać sprawę - zasugerował dracon.
-
- Daj mue to. Zabrał Kazmirowi lunetę i spojrzał na cel. - Doralski sratek, zdaje się że Yorgena. Całkiem spoko typ... z tych co własną matke za pół litra sprzeda.
-
- Ciekawie się robi. Torst podlecisz jak będziemy bliżej. Mirzak kurs pięć stopni w prawo, żagiel bardziej na wiatr.
-
- Aye aye ser. Krasnolud przekręcił koło sterowe Betsy o pięć stopni w prawo.
-
Melkior zaś poprawił żagiel bo nikt inny się nie kwapił.
-
Kilka chwil później ląd i zabudowania było widać wyraźnie przez lunetę. Statek z Doral przybijał do brzegu jakiejś wyglądającej na zapuszczoną acz tętniącej życiem osady.
- Torstein, leć i zobacz co to.
-
- Robi się - powiedział dracon. Pobiegł w stronę barierki statku i przeskoczył ją. Tuż za nią , już w powietrzu machnął po raz pierwszy skrzydłami, otrzymując się nad wodą. W kilka chwil później jego czarne skrzydła pozwoliły wznieść mu się wysoko nad taflę wody. Poleciał w stronę statku oraz osady, zbliżając się raczej szybko niż wolno.
-
Była to osada należąca niegdyś do starego Isgharu albo Ghuruk. Trudno stwierdzić gdyż budownictwo na pustyni bywa podobne. A tu była rozległa półpustynia z owym zapuszczonym dobre 30 lat portowym miasteczkiem. Które z góry wyglądało na prosperujące, bo na rynku kwitł handel chyba niewolnikami. Raczej na pewno, bo z Doralskiej jednostki wyprowadzano ludzi w kajdanach. Torsta nikt nie zauważył.
-
Egbert widział już zarys osady, jednak bez lunety nie mógł dostrzec żadnych szczegółów. Nie pomagało mocne wychylanie się za reling, ani zasłanianie oczu przed słońcem.
-Ten Yorgen... Może sprawiać kłopoty? -Zapytał Domenicka.- Z tymi z Doral nigdy nie wiadomo. Podobno na wyspie żyją głównie piraci, bandyci i inne szumowiny.
-
- Jak każdy pirat. Im nie wolno dosłownie ufać. - powiedział zza pleców Egberta zbliżając się w ich kierunku.
- Ciekawe, czego tam szukają?
-
Torstein chciał się jeszcze rozeznać w sytuacji. Zbliżył się jeszcze trochę, bacząc jednak, czy chcą do niego strzelać.
-
Niechcieli, dostrzegłeś na jednym z budynków chorągwie z symbolem węża.
- Pewnikiem na handel przypłyneli.
-
- Może, jak to pirat i kurwi syn. Nazwanie go tak to obraza dla kurew w sumie.
-
Dracon z kolei poleciał z powrotem w stronę statku. Gdy już dotarł, wylądował elegancko, z telemarkiem.
- Na jednym z budynków mają chorągwie z jakimś wężem - zraportował. - Nie strzelali też do mnie.
-
- Nie kojarze, miejscowi pewno. Skoro Doralczycy wpłynęli to i my powinni, dobrzem że te dwa kuferki wzioł... oj dobrze.
-
- Ani ja, dobra. Kurs na osade. Dobijamy, najwyżej przeprowadzimy agresywne negocjacje. W naszum stylu.
-
- Wolałbym jednk by było to miłe muejsce gdzie można odpicząć obok jakiej panienki... Burknął pod nosem zmieniając kurs skrzypiącej łajby.
-
- Założe się, że i o panienki tam nie będzie trudno. - oświadczył Mirzakowi wpatrując się uważnie w stronę osady, do której zmierzali. Ciekawiła go chorągiewka, którą wywiesili na jednej z wież. Miał mieszane uczucia ale wypadało sprawdzić to miejsce. Po to też tutaj przypłynęli.
-
Egbert zawczasu sprawdził czy jego miecz gładko wychodzi z pochwy i poprawił pas. Później ściągnął z pleców aema i, tak zapobiegawczo, załadował broń trzema pociskami. Nie zamierzał do nikogo strzelać jeśli nie otrzyma takiego rozkazu, ale coś u podpowiadało, że takowe polecenie może wkrótce paść. Wolał dmuchać na zimne, piraci znani byli ze swojej nieprzewidywalności. Statek zbliżał się do osady.
-Kto obiera sobie węża za herb?- Zamarudził pod nosem. -W sensie, po co komu pełzający gad, kiedy do wyboru są lwy, niedźwiedzie, smoki i inne mantikory.
-
- Bo wąż jest lepszym zabójcą niż taka mantykora, czy lew - mruknęła elfka, która przyglądała się całej tej sytuacji z tyłu, nie ingerując. Nie jej łajba, nie jej ludzie. Jedynie pieniądze jej, jak już zajmie się czymś. - Jedno ukąszenie i po człowieku. No chyba, że na herbie jest pyton. Ale one też mają swoją grację.
-
- Pierdolenie! - powiedział stojąc lekko na uboczu. Zapaliłby fajkę gdyby takową miał. A tak to musiał stać i ślepo wpatrywać się w stronę portu, do któtego powoli wpływali. - Lepszym zwierzęciem byłaby wiwerna. Jad tego cholerstwa jest jeszcze gorszy od węża. - stwierdził dość oczywisty fakt.
W międzyczasie uważnie sprawdzał swój osprzęt. Szczególnie przyjrzał się swojemu pistoletowi. Wyciągnął go zza pasa i włożył do kieszonki przeładunkowej znajdującej się na jego klatce piersiowej. Tam sięgnął po nabój i skrupulatnie zapakował go do lufy. Wolałbyć gotowy na takie okoliczności. Może wreszcie będzie miał okazje postrzelać po tylu latach jednoręczności.
-
Na nabrzeżu osady stał tylko okręt z Doral oraz kilka łodzi rybackich. Gdy Betsy dobiła ostro do murowanej przystani nikt w sumie nie zwrócił na nich uwagi. Gdy kompania zeszła na ląd, dopiero zainteresował się nimi jakiś kutas (urzędas w sensie) i czterech strażników.
- Czego szukacie w Derim? Handel? Dobrze trafiliście, mamy świerzych niewo
- Prowadź do wodza, albo sami tam dojdziemy po waszych trupach.
- Po co ta agresja... chodźcie. Facet posikał sie na widok Torsta.
-
Jaszczur z niecierpliwością wyczekiwał momentu przybicia do miejscowego portu. Pistolet skrzętnie spoczywał przy pasie przygotowany do nagłego ataku. Nie wiedzieli, czego się spodziewać.
Betsy mocno przybiła do betonowego nabrzeża, zaraz też położono trap.
- Czas się zabawić. - powiedział z szyderczym uśmieszkiem schodząc na ląd zaraz za Torsteinem i Kazmirem.
To, co tam zobaczyli, zbiło go z tropu. Trafili do jakieś dziury, liczył na heroiczną potyczkę, mocne pertraktacje a tutaj taki zawód. Ciężko westchnął i ściągnął dłoń z rękojeści spluwy.
-
Egbert, podobnie jak jaszczur, również się trochę zawiódł. Starał się jednak nie tracić czujności, może szef tej bandy będzie twardszy niż jego sługusy. W końcu ktoś kto porywa ludzi z ich domów, a następnie znakuje jak bydło i sprzedaje innym do pracy ponad ich możliwości musi być niezłym skurwysynem. Żeby podkreślić wagę słów Kazmira, Bękart splunął flegmą niedaleko butów urzędnika i oparł dłoń na rękojeści miecza. Później ruszył wraz z resztą w głąb lądu. Po drodze rzucił okiem na niewolników. Ciekawiło go skąd ich sprowadzają, może w ich wyglądzie znajdzie jakąś wskazówkę.
-
Trudno było określić skąd byli niewolnicy, Doralczycy pewnie prztwozili ich zewsząd. Drużyna dotarła do "ratusza". Bo był to dawny ratusz czy też Jaszczurzy odpowiednik. Melkior i Szeklan poznali architekture. Wnętrze było... chlewem. Wielka sala zamieniona na salę biesiadną, stoły, ławy, pochodnie, skóry zwierząt i czaszki demonów. No i tron, z kości i - a jakże - czaszek. Na nim mauren. Gruby i łysy, pod jego nogami leżały dwie nagie elfki. Na oko piętnastoletnie. Połowa obecnych była pijana lub naćpana. Tchórz z portu zaprowadził kompanie przed oblicze miejscowego watażki.
- Jestem Kagan Mehmet, namiestnik Klanu Węża i pokorny sługa Bailif Chana. Was nie znam, ale kojarze znaki na pancerzach. Uśmiechnął się paskudnie, oblizując wargi tłuste od jedzenia - Synowie Rashera tak? To wy zabiliście Sesontisisa i pokonaliście Białą Hordę?
Melkior nie był zdziwiony, był zadowolony że wieści o wpierdolu jaki spuścili jaszczurom w sumie nie tak daleko stąd dotarły tutaj, a Horda... ci co uciekli widzieli banderę Pięści Rashera. Zresztą nie obchodziło go to. Mehmet wyglądał na "światowego".
- My. Jestem Melkior Tacticus. To moje i tego tu Szeklana - wskazał jaszczura - Horda ośmieliła się zaatakować. Przybyliśmy ich znaleźć, i puścić z dymem jakąś ich wioske. Ale widzę że są tu i inne nacje. Nacje. Dobre słowo.
- Już was lubie. Przynieść gościom wina! Wróg mego wroga jest moim przyjacielem.
Służba przyniosła wino, lepiej wypić.
-
Torstein wziął kielich od służki. Wpierw powąchał trunku, chcąc upewnić się, że nie ma w nim trucizny. Następnie zaś wziął łyk, mały i oszczędny. Weźmie więcej, jeśli w najbliższych paru sekundach nie zacznie się dusić, nie dostanie zawału serca lub innego pieroństwa.
- Wróg? - mruknął zaciekawiony dracon. - Więc was też najeżdżali?
-
Toruviel również napiła się wina. Choć nie miała zbytniej ochoty, widząc zgorszenie dwóch przedstawicielek własnej rasy. Żeby upaść tak nisko? Gdyby to ją próbowano zniżyć do byle dziwki, skończyłoby się kastracją i udławieniem własnymi jajami. Albo gorzej. Zabójczyni postanowiła na razie się nie odzywać. I tak nie miała po co, czarny dracon zadał już chyba najważniejsze pytanie w tej rozmowie. Badała otoczenie, subtelnie, niezauważalnie.
-
- Nie tylko nas, ale my z nimi "dogadani".
Kazmir pił podanego cieńkusza i słuchał. Biegły w retoryce nie był.
- Horda nie zajmuje całego Ignis. Jest tu wiele skłóconych band. Im w głąb tym gorzej. Nie wiem i nie chce wiedzieć co czyha w sercu tych ziem. Opisał też zasięg Hordy i ich Klanu. (https://marantwiki.tawerna-gothic.pl/images/0/01/Zasieg_bialej_hordy.png) Nie zdradzając nic więcej.
- Tylko Bailif Chan stara się tu stworzyć coś więcej niż hordę przygłupów.
-
-Dogadani? To z tymi obszarpańcami można się jakoś porozumieć?
Zapytał wpatrując się w stojący przed nim kielich wina. Wlepił w niego wzrok żeby nie patrzeć na elfki. Ostatnio trochę pościł, dlatego ich nagość za bardzo go teraz rozpraszała.
-I kim jest wasz Bailif? Wy wiecie trochę o nas, my o was prawie nic. Klan Węża, chanaty i kaganaty nic mi nie mówią.
-
- Chuj mnie to. Odparł najemnikowi który nie słuchał chyba uważnie bo Bailif to imię chana. Kagan zaś to zdaje się tytuł tego grubasa - Horde interesują tylko złoto i niewolnicy, od nas dostają najlepszych.
- Grzeczniej do moich ludzi, bo zajebie jak psa a łeb odeśle Bailifowi z ofertą rozmów. W tej sali jest trzydziestu ludzi, połowa pijana lub naćpana. Druga połowa nadaje się jako manekiny ćwiczebne. Melkior podszedł krok bliżej.
- Jesteśmy zmęczeni dwoma tygodniami na morzu, nie mam nastroju na dyskusje z takimi jak ty. Więc odpowiadaj grzecznie bo puścimy to miejsce z dymem, zabijemy mężczyzn, kobiety i dzieci zgwałcimy a kosztowności zrabujemy. A potem tu wrócimy.
Grubas głośno przełknął ślinę, straży przy nim nie było. Spocił się jak świnia, jego dziwki uciekły i w sumie nikt nie reagował bo zajęci byli zaspokajaniem swych żądz wszelakich.
- Dogadamy się, Melkiorze, zachowajmy spokój... czego jeszcze chcecie?
- Widzieć się z Bailif Chanem.
- Dam wwam kkonie. I pppprzewodnika.
- Mają czekać rano w porcie, przy naszym statku. Nie radze kombinować. Skinął na kompanię i wyszli z budynku idąc na statek.
-
Jaszczur elegancko rozsiadł się przy stole, ktory przygotowano dla nich. Wcześniej, na słowa Melkiora sklonił się tutejszemu namiestnikowi. Rozmowy słuchał z wielkim zaangażowaniem, sam czasami wtrącał się co nie co. Był także cały czas czujny. Wolał mieć w gotowości swoją pukawke na wypadek gdyby ktoś z miejscowych odważył się ich zaatakować.
Rozmowa trwałandosyc krótko i agresywnie. Po chwili wrócili na statek. Łuskowatego dalej jednak nurtowało jedno pytanie.
- Masz pewność, że ten urzędas nas nie wykiwa? - spytał dość poważnie kroczącego przed nim Melkiora.
-
- Wtedy zrobimy to co powiedziałem. Może z wyjątkiem gwałtów, ale bronić nikomu nie będę.
-
- No, i to mi się podoba. - oświadczył mu zadowolony. Właśnie po to tutaj przybyli aby porozrąbywać kilka głów i wyrównać nie uregulowane rachunki.
-
Torstein dopił winko i wyszedł razem z kompanią.
- Puścimy z dymem tylko budynek, czy hehe miasto? - odrzekł pytaniem, tak dla samej pewności. - Dobra, jakie rozkazy, komandir? - spytał. - Do czasu, aż ruszymy dalej? Ja bym proponował obadać się w mieście. Burdele i karczmy to dobre źródło informacji, no i człowiek napity i zadowolony lepiej walczy i w ogóle.
-
- Róbcie co chcecie, ja wiem już tyle że mógłby wracać. Ale chcę porozmawiać z tym Bailif Chanem, może być przydatny.
-
Słysząc słowa Melkiora kąciki ust poderwały się do góry a na twarzy pojawił się uśmiech. Postanowił więc, że odłączy się od grupy i przespaceruje się po mieście. Może odkryje coś ciekawego na własną rękę? Był w sumie tego ciekaw.
Poprawił swoje uzbrojenie i na odchodne rzucił do towarzyszy.
- To widzimy się wieczorem. - powiedział odchodząc od towarzyszy kierując się w głąb miasta.
-
Miasto nie było duże, po cwili dotarłeś na rynek skąd przyszliście.
-
Nie miał zamiaru stać bezczynnie i podziwiać miasto, które de facto widział pierwszy raz. Spomiędzy tłumu starał się odszukać osoby, które mogły by sobą coś zaprezentować. Szukał także karczmy bądź innego przybytku, w którym mógłby się dowiedzieć czegoś więcej. A może po prostu chciał się napruć jak świnia? Ciężko stwierdzić, może nawet jedno i drugie.
-
To z tym gwałceniem dzieci komandor pojechał. Egbert wykrzywił się w paskudnym uśmiechu, bo jakoś nie widział Melkiora spełniającego tę część groźby. On sam też wolał dorosłe kobiety. Ważne jednak, że słowa elfa podziałały. Jeśli zaś mowa o sprawach tyczących się chędożenia, to widok tamtych elfich niewolnic nieźle pobudził wyobraźnię rudobrodego. Po krótkiej walce wewnętrznej postanowił jednak nie wyruszać na poszukiwanie taniego burdelu. Jakby nie patrzeć, byli na nieprzyjaznym terenie. Teraz Mehmet się ich bał, ale kto wie czy do wieczora mu nie przejdzie i nie podejmie przeciwko nim jakiś działań. Kiepsko byłoby, gdyby jego siepacze zastali wtedy Bękarta ze spodniami spuszczonymi do połowy i bez miecza pod ręką. Szeregowy postanowił zatem nie opuszczać gardy i nie tracić czujności. Zamiast szwendać się po okolicy wrócił grzecznie na statek. Poużywa sobie po powrocie.
-
Szeklana zaczepił jakiś typ, nietutehszy. Zapewne Doralczyk.
- Macie kurwa jaja, i tupet wielki dupa krakena. Podszedł bliżej. - Kapitan Yorgen. Urocze miejsce nie?
-
Spokojnie sobie spacerował przyglądając się miejscowej architekturze. Zaglądnął także na miejscowy targ niewolników skąd sprzedawano ich na cztery strony świata. Lekko znurzony wrócił z powrotem na dziedziniec. Wtedy zaszedł do niwgo nie znany mu jegomość i zagadał. Słyszac imię, które wypowiedział zrobił lekko duże oczy. Jak to miewał w zwyczaju szlacheckim skłonił mu się na powitanie.
- Szeklan Caved. - odpowiedział z uśmiechem. - Nawet całkiem, jak na tereny Ignis Terra targane lokalnymi wojnami. Widziałem jak twój okręt wpływał do przystani. Ładne sztuki wyłapałeś, widziałem na targu.
-
- A wiesz że Klan Węża zabrania handlu niewolnikami? Mehmet od roku ma tu prywatny folwark. Bailif o niczym nie wie bo ta gruba świnia skorumpowała urzędników. Ja mam w dupie czym tu handluje. Mówie ci to z szacunku dla Domenika, mimo iż to pijak, menda i do tego alkoholik.
-
Słysząc ostatnie słowa skrzywił lekko głowę i przytakiwał Yorgenowi.
- Z tym ostatnim, to muszę się z tobą zgodzić. - odpowiedział mu z automatu. Jednak wcześniejsze słowa dały mu sporo do myślenia.
- Mówisz, że ta cwana świnia bawi się we własny biznes? A co z Białą Hordą? Z nimi też ma jakieś konszachty?
-
- A bo ja wiem? Gościu jest kastratem, demony się nim ponoć brzydko bawiły, nie ma nic do stracenia więc pewnie tak.
-
- Kastratem, mówisz? - spytał dość retorycznie zamyślając się na moment. Facet faktycznie nie miał szczęścia, los okrutnie z nim postąpił. Bycie eunuchem, to niezbyt chlubna sprawa. To jednak sprawiło, że zaburczało mu w brzuchu i naszła go ochota na alkohol.
- Co powiesz na flaszke dobrego rumu? Ja stawiam. - powiedział z uśmiechem spoglądając na pirata.
-
- Rzygam już rumem, ostatni miesiąc na morzu tylko ten rum i rum. Ale lokalnym alkoholem nie pogardze. Tam jest karczma. Wskazał normalny przybytek.
-
- Ważne, żeby było procentowe. Może być nawet i wódka. - oświadczył mu zmierzając w stronę wyglądającego dość przyzwoicie przybytku. Karczma jak i każda inna, którą można spotkać nawet i na Valfden. Drewniane drzwi, jak na razie, trzymały się dość solidnie w zawiasach. Otworzył je więc i wspólnie weszli do środka. Zadymione wnętrze i pełna od ludzi sala biła swojskim klimatem. Nie namyślająv się zbyt długo ruszył ku zapracowanemu barmanowi.
- Czołem. Flaszka najlepszego bimbru i dwie pieczenie z dzika. A jakby nie było bimbru, to może być i wódka.
-
- Skąd ja ci kurwa dzika na pierdolonej prawie pustyni wezme? Podał ci flaszke Jakiegoś BimbruTM - Dwie monety.
-
- No to podaj cokolwiek, byleby się szło tym najeść. - oświadczył mu grzebiąc uporczywie w mieszku za monetami. Zaraz też położył na ladzie dwie świecące monety.
2 823 - 2 = 2821 grzywien
-
Karczmarz podał ci zimny kawał koźliny.
-
Dostali strawę i choć nie wyglądała zbyt apetycznie, to postanowił ją zabrać. Półmisek z koźlęciną położono na ladzie. Jaszczur pochwycił ją i wraz z pozostalymi suwenirami udali się do wolnego stolika. Nie była to prosta czynność. Cała karczma była zapełniona wręcz po brzegi przez przybyłych jak i miejscowych. Przeciskali się, chwilami nawet przepychali i taranowali pijaną gawędź.
- Z drogi, bo odstrzele! - uniósł się odpychając od siebie pijaka, który chwilke temu zagrodził mu drogę.
Wreszcie dotarli do woonego stolika. Flaszkę położono po prawej stronie a w centralnym punkcie stolika położył półmisek z koźlęciną. Usiedli więc, otworzono flaszkę i polano sowicie do kubków, które im podano. Szeklan wziął w łapkę kubek zapełniony przezroczystą cieczą i przyjrzał się jej dokładnie. Wyglądała dość pospolocie. Powąchał ją i lekko skrzywił usta. Waliło ale jakoś nie za specjalnie. Zastanawiał się tylko, czy tym czymś się nie otruje.
Wreszcie się przełamał, było mu wszystko jedno. Uniósł kubek do góry i wzniósł toast.
- Za pomyślne wiatry! Tylko to jedynie wpadło mu wtedy do głowy. Energicznie przechylił kubek i wlał jego zawartość do ust. Smakmocnego alkoholu sprawiła, że ledwo go przełknął. Troche za pochopnie go wypił. Złapał oddech i wyrywając kawałek koźlęcego mięsa zagryzł nieprzyjemny smak.
- Dość paskudne ale idzie to wypić. - oświadczył lekko ochrypłym głosem. - Jakoś sobie inaczej wyobrażałem Ignis Terra. Jestem pod wrażeniem.
-
- Jak? Spyy=tał wypijając kolejkę - A byłeś w głębi lądu?
-
- Wyobrażałem sobie pustkowie, zwykle odludzie i dzicz, gdzie zwykła przechadzka sprawia nie małe problemy. - mówił polewając jolejną kolejkę. Chwycił za kubek i ponownie spojrzał na rozmówcę.
- Nie miałem okazji.
-
Toruviel postanowiła rozejrzeć się po po porcie, jak i mieście ogółem. Odchodząc od statku szybko przeszła w wąskie, mroczniejsze uliczki. Miejsca takie były rzadziej uczęszczane przez straż. Taka już była dziwna i niepisana zasada, stosowana jeszcze w miastach portowych i nie tylko co do joty.
Była czujna. Trudno byłoby ją zaskoczyć. Szukała raczej okazji do łatwego zarobku. Ot, jakieś oszustwo, może kradzież.
-
//Szeklan
- Bo sprawia, wystarczy wyjść po za mury i może cie zeżreć coś. Tak słyszałem.
Toru
Pośród uliczek tego wszak niedużego miasteczka Toru dostrzegła pewnego kupca, lekko podchmielony z pękatym mieszkiem szedł nieświadom oticzenia. A że nikt tu nic nie pilnował...
-
Jaszczur wypił kolejny kubek i spojrzał w jego puste dno.
- Czyli jednak to prawda. - powiedział łapiąc za butelkę. - Chciałbym zrobić mały rekonesans i bliżej przyjrzeć się Białej Hordzie. Taki zwiad mógłby dostarczyć cennych informacji ale w obecnej chwili i w jednoosobowym składzie, to poroniony pomysł.
-
- Owszem, nie znasz też terenu.
-
Toruviel dostrzegła swą ofiarę bez problemu. Zbliżała się, bez pośpiechu, spokojnie. Badała ruchy mężczyzny, aby upewnić się, że jest odpowiednio podpity. W końcu zaś, gdy już była pewna, przyśpieszyła kroku, na czymś, co wyglądało na kurs kolizyjny. Patrzyła w ziemię, żeby stworzyć pozory i... wpadła na mężczyznę, ot tak, zwyczajnie. Stęknęła przy tym jak rasowa delikatna dziewka. W tym samym też momencie uwolniła ukryte ostrze i odcięła nim mieszek, tą samą też ręką go łapiąc i chowając. Udała, że się zatoczyła, by dalej grać pozorami.
- Oh jejku, przepraszam! Zagapiłam się! - powiedziała i poszła w swoją stronę bez pośpiechu. Zaszedłszy w jakąś uliczkę rozglądnęła się, czy jest sama i czy nie jest śledzona.
-
Była sama, i bogatsza o 20 srebrnych obcych monet. No bo przecież nie grzywien.
Nazwa: 25 srebrnych Doralskich monet
Wartość: 30 grzywien
-
Troche go to zdenerwowało, walnął ściśniętą pięścią. Puste kubki przewróciły się, jedynie flaszka stała nie wzruszona.
- Wkurwia mnie ta sytuacja. Porwali moich poddanych, zgrabili mase majątku. Skurwysyny... Rozbiłem kilka ich pułków, zabrałem ich szebeke i jedyne co za to dostałem, to piachem po oczach. - powiedział powoli wracając do opanowania. Podniósł kubki i tym razem hojnie polał.
- Potrzebuje kogoś, kto dokładnie zna Białą Horde.
-
- I co zrobisz? Ponoć rano macie jechać do Bailif Chana.
-
- W obecnej chwili, nic. - odpowiedział chwytając za kubek. Po skończonej mowie wlał w siebie jej całą zawartość. - Jutro z rana wyruszę razem z nimi. Może dowiemy się czegoś ciekawego od Chana.
-
- Powodzenia życzę.
-
- Dzięki, nie wiem czy się przyda. - powiedział. Wziął głęboki wdech i ciężko odsapnął. Troche miał już dość.
- Na długo tutaj zawitałeś?
-
- W sumie nie, bo ja wiem jak jak to się skończy. A no tak że kagan... jak mu tam... ten grubas straci głowe. Odpływam rano.
-
Mocny bimber, po kilku głębszych dał się we znaki jaszczurowi. Odczuwalny szum w uszach i lekki mętlik w głowie był jak najbardziej naturalnym objawem spicia. Jednak słowa Yorgena o obvinaniu głowy lekko sprowadziły umysł łuskowatego do należytego rozsądku.
- Czekaj, jak to straci głowe? - spytał niedowierzając wręcz w słowa pirata. Wypił kolejną szklankę
-
- Prowadzi handel niewolnikami, wbrew woli Chana. Więc dedukuje że; A, chan wyśle tu swoich. B. Zapłaci wam byście to zrobili. C, Sami to zrobicue boście tępicie skurwysyństwo. Wybierz jedno.
-
- Hmm... - zamyślił się na krótką chwile. Wszystkie podane opcje wydawały się być obiecujące. W sumie, po to tutaj przypłynęli żeby tępić akurwysyństwo.
- Wolałbym opcje C, bardziej kusząca i interesująca. - stwierdził po krótkiej chwili. Chciał nalać kolejną kolejkę ale flaszka świeciła już pustkami. Na ten widok rozłożył bezradnie rękę a kikut uniósł lekko do góry.
- No, było przyjemnie ale chyba czas się zbierać. - powiedział podnosząc się z krzesła. Podał dłoń piratowi na pożegnanie.
- Bywaj zdrów i do zobaczenia. - powiedział na odchodne zanim opuścił pomieszczenie i zniknął w mroku. Był zmęczony więc kierował się w stronę statku.
-
Dotarł. krasnoludy grały w w karty. A Melkior sie opalał.
-
Lekko się zatoczył zanim wszedł na trap. Bimber, w trakcie drogi, spotęgował swoje procenty w jaszczurzym organizmie. Zadowolony, wręcz z uśmiechem od ucha do ucha wszedł na okręt. To, co tam zastał, jakoś go zbytnio nie zaskoczyło. Chociaż opalanie się przez Melkiora troche go zdziwiło. Jak się mu chciało? Ciężko to stwierdzić.
Postanowił więc ruszyć w jego kierunku i pogadać co nie co.
- Widzę, że nieźle się bawicie komandorze. - stwierdził podchodząc bliżej. - Ten Yorgen, całkiem w porządku facet. Przekazał mi kilka cennych informacji.
-
Owszem wyglądało to nieco absurdalnie, ale sytuacja była taka że mogli się rozluźnić. Ta misja to pomysł Szeklana, Kazmir zapewnił statek a Melkior... Melkior finansował ekspedycję. Wstał z pokładu. - Bawię się przednio, dobrze wiedzieć. Cennych na tyle że nie będziemy musieli spotykać się z Bailifem? Melkiorowi nie chciało się latać po pustyni, chyba wszyscy byli znudzeni już. Acz... to nie jego ekspedycja, postanowił oddać to jaszczurowi. Niech on zbierze laury na następnym sejmiku o ile nań zdążą.
-
Jaszczur lekko się zmieszał. Te informacje raczej nie wnosiły niczego cennego w stosunku do ich ekspedycji. Spojrzał ponownie w stronę miasta i zmierzwił lekko brwi.
- Nie wiem czy to coś pomoże nam w sprawie Białej Hordy ale związane jest to z tym całym kaganem. Ten człowiek to zwykła podstępna szuja. Działa na lewo, przeciwko woli Chana. Prowadzi swoje niecne interesy, handluje ludźmi i najprawfopodobniej ma powiązania z Białą Hordą. - mówił. Tym razem spojrzał na Melkiora. - Do tego nie mam stu procentowej pewności ale Yorgen nie przeczył temu. Chciałbym to zbadać ale potrzebuje kogoś, kto mi w tym pomoże.
-
- Jak chcesz to sprawdzić.
-
- Najprostszym sposobem. - oświadczyl odchodząc na kilka kroków. - Wiedzę, którą posiadłem, można wykorzystać przeciwko niemu. Zamierzam go chwile pośledzić a potem, w miare możliwości, wyciągnąć potrzebne mi informacje. Potrzebuje tylko kogoś, kto mi w tym pomoże.
-
- Chcesz śledzić tego grubasa? On raczej siedzi w tym kurewskim ratuszu cały czas
-
- Potrzebuje znaleźć coś, co udowodni jego współprace z Białą Hordą. Wtedy będzie pretekst żeby skurwiela zajebać a wcześniej wydobyć cenne informacje.
-
- Jasne, pomysł super. Ale myślisz że pozwolą nam się ot tak szwędać po ratuszu? Wysłałbym tam Toruviel, ale poszła na miasto. Rano jedziemy do Bailifa, a ja nie mam interesu w zabijaniu Mehmeda bo musiałbym walczyć z połową miasta.
-
- Wiesz, nie koniecznie musimy go zabijać. Wystarczy dobry szantaż, nic więcej. A jak już gościu pryśnie, a my dotrzemy do Bailifa, to będziemy mieli pretekst do jego legalnej egzekucji, czyż nie?
-
- I zostać napadniętym w drodze do Chana?
-
- To by było lekkomyślne posunięcie z naszej strony. Według mnie, on ma coś sporo za uszami czego nie chce nam zdradzić. Musimy tylko do tego jakoś dojść. - mówił tym razem spoglądając gdzieś daleko w morze.
-
- Ale co nas to obchodzi? Znamy zasięg Białej Hordy, wiemy że niektórzy chcą tu tworzyć własne państwa, oraz że im głębiej w Ignis Terra tym gorzej. Poczekajmy do rana, pojedziemy pogadamy z chanem i wtedy zobaczymy.
-
Elfka schowała swój łup. Rozglądnęła się uważnie, po czym ruszyła w swoją stronę. Do portu, do chłopaków i szefów. Zastała rozmawiającego Melkiora i Szeklana. Podeszła, cicho jak rasowy zabójca.
- O czym tam gadacie, chłopcy? - spytała niewinnie. - Wyglądacie jakbyście jakieś potworności knuli... - zaśmiała się cicho. Spojrzała na nich bystrym spojrzeniem. Spojrzeniem zimnokrwistego mordercy, któremu nie przeszkadza krew na srebrze i złotu.
-
Z kolei na statku wylądował gładko Torstein. Złożył skrzydła i strzelił ogonem. Był zły. Ale czarni draconi już tak mieli.
- Co jest? Najebiemy komuś? - spytał prosto z mostu.
-
- Opracowujemy tutaj małe konszachty z diabłem. - powiedział z niewielkim uśmieszkiem. - Chce zinfiltrować kagana. Ten cały grubas musi mieć coś za uszami poważniejszego.
-
- Ale co nas to obchodzi? Nie mamy żadnego interesu tutaj. Gówno mnie obchodzi jego lewy handel niewolnikami. Chan to co innego.
-
- Mnie tym bardziej, ja nawet nie jade do Chana, zostaje pilnować Betsy
-
//Szykuje mi się wyjazd a w tym tempie ten quest będzie trwał... a i tak z przyczyn życiowych nie jest on taki jak chciałem ;/ Więc musze troche skipnąć.
Decyzja była taka że nigdzie nie poszli. Melkior spał w zbroi, na czujce w razie gdyby. Na szczęście niepotrzebnie. O 9 przed statkiem pojawił się przewodnik z końmi.
-
- Jestem Dervan, mam zabrać was do Chana. Gotowi?
-
Szeklan już od samego rana krzątał się po okręcie wyczekując chwili wymarszu do miejscowego Chana. Czas nieubłagalnie leciał, wszyscy jakoś nie byli przejęci tą sytuacją. Postanowił więc, że i on wyluzuje. Troche spokoju zawsze się przyda.
Wraz z nastaniem godziny 9, koło okrętu, zjawił się przewodnik z koniami. Uśmiechnął się w duchu. A na jego pytanie pospiesznie odpowiedział.
- Nie wiem jak inni ale ja tak.
-
Torstein od rana latał nad portem, wyczekując posłańca. Świerzbiło go. Zawsze był skłonny do bójki, ale transformacja w czarnego dracona spotęgowała jego chęć przemocy dziesięciokrotnie. Musiał nauczyć się panować nad sobą. I tak też uczynił, choć trochę mu to zajęło. Widząc posłańca wylądował.
- Ta.
-
Elfia zabójczyni zaś spała lekkim snem. Lekkim, bo tak miał chyba każdy, kto zarabiał na śmierci zadanej z ukrycia. Trzeba było być uważnym, by samemu tak nie skończyć, wszak fach był niebezpieczny nie tylko ze względu na walkę, przekradanie się i tym podobne. Niektórzy mogli chcieć zemsty za zadaną bliskim śmierć. Stąd też nawyk. Słysząc echo koni wstała, uczesała niedawno przycięte włosy oraz pomalowała się. Wkrótce też wyszła.
- Gotowa.
-
Dwoje elfów, dracon, jaszczur i Domenik - który zabrał dwa tajemnicze kuferki - ruszyli w drogę. Wyjeżdżając z Derim ujrzeli pustynię. Bardziej kamienistą aniżeli piaszczystą. Tereny te zawsze takie były, i nie było to nic nadzwyczajnego. Jechali na północ.
-
Wreszcie miał okazje dokładnie przyjrzeć się omawianemu terenowi, o którym mówił mu Yorgen. Widok mnóstwa skał robił na nim niebywałe wrażenie. Był pierwszy raz na Igmis Terra, jak dotąd nigdy jeszcze nie widział na własne oczy tak dziwacznej pustyni. I choć skwar lał się z nieba, to musiał przyznać, że przyjemnie się mu podróżowało. Oczekiwał tylko jednego, szybkiego dotarcia do Chana i załatwienia swoich spraw.
W międzyczasie, dla zabicia czasu w tej jakże monotonnej podróży, szukał jakiś form żyjątek, które mogły zadomowić się w tym nieprzyjaznym środowisku. Wszystko go ciekawiło. Ot, taka jakby zachcianka jego umysłu.
-
Pod wieczór dotarli do kupy kamieni będącej miastem. Owa sterta leżała nad oazą, była ruinami jakiegoś starego jaszczurzego miasta. Z oddalonych o kilka kilometrów dalej do "miasta" dochodził akwedukt. Nie trzeba było być inżynierem by wiedzieć że nie funkcjonuje. Siedziba chana była w dużej jurcie nad jeziorem owej oazy. Drużyna weszła do środka. Tam na tronie zdobionym czaszkami demonów - Melkior był pewien że po prostu zebranych z trupów po Mścicielu - siedział wielki ork. Melkior poklepał Szeklana po ramieniu by to on mówił. Wszak to jego pomysł. Strażników naliczył 10, dobrze uzbrojonych.
- Jestem Bailif Chan, powiadomiono mnie o was. Czego chcecie.
-
Przebyli setki mil, pustynie i bezkresny ocean. Teraz stali u celu, przy pałacu Chana. Stare ruiny jaszczurzego miasta wcale nie przypominały czegoś, w czym można by było normalnie żyć. Miał mieszane uczucia, co do tego, czy Chan miał równo pod kopułą aby pomieszkiwać w takim burdelu. Nie mniej, to nie jego biznes. Chciał tylko wykonać swoją robote.
Zostali wprowadzeni przed oblicze Chana. Siedział on na tronie wykonanym z czaszek demonów. Na nim zaś spoczywał opasły ork. Słysząc jego pytanie oraz wymowne poklepywanie Melkiora wyszedł na środek i pokłonił się mu.
- Jestem Szeklan Caved, baron Królestwa Valfden. Wraz z tymi zacnymi druhami. - to mówiąc wskazał dłonią na zebranych towarzyszy. - Przybyliśmy tutaj aby wyrównać pewne rachunki. Otóż, od pewnego czasu jesteśmy najeżdżani przez Białą Horde. Grabią wszystko, mordują i uprowadzają miejscową ludność. Chcemy się z nimi rozprawić raz na zawsze. Wiemy dokładnie, że to tylko nie nasz problem ale i kontynentu. Wspólnymi siłami możemy zdziałać wiele. Zatem, oczekujemy szczegółowych informacji.
-
- A niby z jakiej racji mam wam udzielić informacji. Nawet o nie nie prosisz, tylko rządasz. I jaki mam mieć interes w pomaganiu wam?
-
- Przeżyjesz - mruknął cicho Torstein. Kolejny zadufany dupek, zakochany w swoim bogactwie i swoim leniwym dupsku. Pewnie też mający niezachwianą wiarę w swoich chłopców od rąbania. Torstein zeżarłby ich na śniadanie. - Wybaczcie za wtrącenie się. Jestem Torstein Lothbrok, szlachcic królestwa Valfden. Taki interes, że te dzikusy się do twojej dupy nie dobiorą. Plus pieniądze, jeśli trzeba. - popatrzył na Domenika.
-
- Wiemy też dokładnie, wielmożny Chanie, że twoi podwładni nie są wobec ciebie dozgonnie lojalni i także w pewnym sensie knują swoje niecne spiski za twoimi plecami. Będziesz miał więc podwójną korzyść ze współpracy z nami. My - zatroszczymy się o to aby Horda nigdy więcej nie wyciągneła swoje brudne łapska po czyjąś własność, i zapewnimy ci również zemste na kazdym z tych, którzy łamią twoje prawo na tej ziemi. - a mówiąc to miał na myśli spasionego kagana.
-
- Jakim byłbym władcą nie wiedząc o tym że moi kaganowie dorabiają na boku, albo spiskują. Jeśli dzięki temu mam od Hordy spokój, i udział w zyskach... to czemu mam Wam cokolwiek mówić i wiązać się hakimiś nic nie wartymi umowami.
-
- Słuchaj no Wielki Chuju... Znaczy Chamie. Dzbanie. To jest... Chanie! Jesteśmy zmęczęni długą drogą i nie mamy ochoty na niczyje pierdolenie. Już tam straż sięgała po broń ale Chan icb gestem powstrzymał. - Może to będzie odpowiednią motywacją. Otworzył oba kuferki - Albo moi koledzy sie wkurwią. A nie chcecie ich wkurwić.
-
Gdy straż chana chama sięgała po broń, Torstein zasyczał jak gigantyczny, dwunożny waran czy też krokodyl. Jego dłoń powędrowała do potężnego toporzyska, ogon strzelił zaś jak bicz. Gdy jednak ich pan kazał im odłożyć broń, on też zabrał łapę do topora.
- Takich jak cię tu pilnują zjadam na śniadanie - syknął. - Ciekawe, czy mają smaczne wątróbki... ale tak. Lepiej weź kuferki, powiedz nam co i jak i obyśmy nigdy więcej się nie spotkali.
-
No kurwa, co? przeszło mu przez myśl słysząc słowa wypowiedziane przez Chana. Słysząc także przemowe Domenica zrozumiał, że robi się grubo. Strażnicy już sięgali po bronie. Jaszczur także był przygotowany na wszelki wypadek. Jeden ruch i jego spluwa zaśpiewałaby tango. Gotowało się w nim do granic możliwości.
- Ten, kto przyzwala na konszachty z Hordą sam jest jej przyjacielem. Radziłbym więc gadać z nami i przystać na ofertę Domenica, w innym wypadku pozbędziemy się was stąd raz na zawsze.
-
- Wszystkich nas nie zabijecie. Naprawdę nie mam powodu by wam cokolwiek powiedzieć. Bo i nie mam co. Złoto? Prychnął patrząc na zawartość skrzynek. - Mam. Powiedziano mi nim weszliście że Mehmet pokazał wam granice Hordy. Czego jeszcze oczekujecie? Sojuszu? Parsknął śmiechem.
-
- Z wami? - parsknął również gromkim śmiechem. - Dla Valfden nie odgrywacie żadnej roli. Jesteście również zbędni, co i cała Biała Horda. - mówił odwracając się lekceważąco plecami w stronę Chana. - Pomyśl, co by się stało gdyby tobie zamordowano kogoś bliskiego, hm? Może warto spróbować, co by wtedy WIELKI chan zrobił. - odpowiedział szyderczym uśmiechem. Prawą dłoń trzymał już na rękojeści topora.
-
- Śmiesz mi grozić! Wstał z tronu. Uniósł pięść i prostując palec wskazujący wskazał na Szeklana. - Precz. Pókim dobry.
-
Gość działał mu na nerwy, solidnie. Czarny dracon miał zwyczajnie dość i nie miał zamiaru słuchać chana-dzbana, jak to go określił Domenik. Wystąpił przed Szeklana. Źle mu patrzyło z oczu.
- Chuj ci w dupę, koźli smrodzie! - warknął Torstein. Jednym płynnym ruchem dobył swego wiernego topora zwanego Jormungandem, zamachnął się, wkładając w to całą swoją smoczą siłę, po czym cisnął orężem. Toporzysko pofrunęło tak w stronę orka. Nie minęło dużo czasu, gdy topór dotarł do swego celu, zatapiając się w zielonym ciele, gdzieś poniżej szyi.
-
Nie zdążył nawet wypowiedzieć choć jedno słowo kiedy potężny dracon wyszedł przed szereg mocno wyszczekując się chanowi. Nagle, w jego stronę, powędrowało toporzysko które zatopiło się z hukiem w ciele spasłego orka. Straż, widząc całe zajście, osłupiała. Na ten moment czekał od dawna. Uśmiechnął się szyderczo i uważnie rozejrzał po sali tronowej. Zrobił to na tyle szybko aby skutecznie zaatakować.
- Tak kończą wrogowie królestwa. - oświadczył głośno. Wten czas dobył sprawie swoją spluwe i wypalił z niej do stojącego obok strażnika.
-
- Wyb... Nie dokończył gdy jego towarzysze rozpoczęli agresywne negocjacje a 9 pozostałych strażników rzuciło się na nich. Teraz będą mieć całe miasto do wybicia. Melkior sięgnął po Narsila którym błyskawicznie rozpłatał klanowiczowi gardło. Drugi ze strażników stracił rękę w trakcie swego ataku, a sekunde potem łeb. Trzeci zaś dostał sztychem w brzuch... Ktoś krzyczał na alarm.
6 https://marantwiki.tawerna-gothic.pl/index.php/Bandyta
-
Nie było już czasu na przeładowywanie flinty. Odłożył ją sprawnie do pasa, kiedy padł w jego kierunku konkretny i zdecydowany cios. W porę wykonał szybki unik i odskoczył w bok ratując się od niechybnych ran. Widząc, że strażnik na moment się zamotał zamachnął się ile miał tylko sił wymierzając mocny cios ogonem prosto w nogi nieszczęśnika. Trafił zwalając z impetem strażnika na posadzkę. Dobył ostatecznie topór i rozrąbał nim głowę napastnika.
Zaraz po nim uczynił to kolejno z pozostałą dwójką, która rzuciła się na jaszczura od jego prawej i lewej. Obydwaj zakończyli swój żywot w dość bestialski sposób. Jeden, z rozprutym brzuchem drugi zaś z rozrąbaną czaszką.
3x https://marantwiki.tawerna-gothic.pl/index.php/Bandyta (https://marantwiki.tawerna-gothic.pl/index.php/Bandyta)
-
Na dracona wraz rzuciło się dwóch strażników. Musieli mieć myśli samobójcze, albo być po prostu idiotami. Torstein dobył miecza i przygotował się na nieunikniony atak strażników martwego już pewnie chana. Zaatakowali niemal natychmiastowo, na co dracon zareagował pionowym blokiem. Uderzył barkiem jednego z nich, odpychając go na pewien dystans. W tej samej chwili złapał drugiego ogonem za gardło. Nie minęła sekunda, gdy sztych czarnej klingi zatopił się głęboko w piersi bydlaka, pozbawiając go marnego życia.
Dracon puścił trupa, uprzednio wyciągając ostrze z jego truchła i w porę zablokował cios zbira, mający spaść na jego żebra. Rozdziawił jedną z dłoni i chlasnął pazurami po gardle strażnika, rozcinając je. Fragmenty krtani i krew strzeliły, brudząc dracona, która oblizał się.
1x bandyta
-
Podczas gdy chłopcy bawili się, Toruviel została zaatakowana przez chyba ostatniego zbira. Pierwsze cięcie klingi zablokowała karwaszem ukrytego ostrza. Zdenerwowany, bądź przestraszony całym zajściem w sali zaatakował ponownie, chcąc końcówką ostrza podciąć gardło elfki. Umknęła zgrabnie i kopnęła go w brzuch. Zdezorientowanego strażnika kopnęła ponownie, tym razem w szczękę. Poprawiła trzecim kopem w kroczę i skończyła ostatnim kopniakiem z półobrotu. Strażnik poleciał na ziemię, zaś elfka skoczyła na niego z ukrytym ostrzem i zatopiła je głęboko w szyi zbira, zostawiając na ziemi trupa.
Rozglądnęła się.
- No ładny bajzel żeście zrobili.
-
- To się nazywa agresywne negocjacje. Kurwa... Torsteinm leć do naszych w Derim i bądźcie gotowi. Jak za... sześć godzin nie dotrzemy na statek macie odpływać. Na pewno już posłali już tam gońca więc się śpiesz. My zdobędziemy konie.
-
Dracon zabrał topór z trupa chana i schował go. Słysząc Melkiora skinął mu, po czym wybiegł z namiotu i wzniósł się w powietrze kilkoma mocarnymi uderzeniami skrzydeł. Szybko nabrał wysokości, po czym skierował swój lot w stronę Derim. Szybko nabrał prędkości, toteż miał zamiar szybko dotrzeć.
-
A chwilę potem do namiotu wpadło dwóch strażników których Domenik zastrzelił z bandoletów, dymiące pistolety schował do kabur. - Pora spierdalać. Tylko złota szkoda. Ekipa wyszła na zewnątrz a w ich stronę pędziło z 30 wojowników z oazy. Do stajni było z 200m a warto wspomnieć że zaczęły latać strzały...
30x https://marantwiki.tawerna-gothic.pl/index.php/Bandyta_%C5%82ucznik
-
Kurz bitewny powoli opadł. Martwe ciała usiały posadzkę sali tronowej mocno jeszcze krwawiąc. Nastała na moment głucha cisza. Dobrze jednak wiedzieli, że to się na jednym nie skończy. Czas ich naglił, musieli stąd uciekać zanim cała armia Chana zwali się im na głowę. Włożył topór za pas i uważnie rozejrzał się dookoła. Nie zdążył wypowiedzieć nawet ani jednego słowa kiedy do namiotu wbiegło dwóch kolejnych strażników. Huk i szary dym ponownie napełnił namiot. Tym razem, to nie była spluwa Szeklana lecz bandolety Domenika.
- No nieźle, chyba czas spierdalać. - rzucił w eter. Zanim jednak zamierzał opuścić namiot szybko przeładował swoją spluwę w przeładownicy i uważnie przeszukał ciało Chana jak i kilku strażników. Zaraz też po tej czynności opuścił namiot wraz z pozostałymi.
Czas ich mocno naglił. Biegł ile miał tylko sił w nogach. I choć wiedział, że do stajni jest nie wiele drogi, to czuł zabójczy oddech na swoim karku. I nie mylił się. Będąc już nie daleko stajni poczuł nad uchem charakterystyczny świst. Zaraz po nim, poczuł kolejny. Nim odwrócił się dojrzał za sobą wojowników strzelających do nich z łuków.
- Tego jeszcze nie grali. - powiedział jakby do siebie.
Momentalnie wyciągnął zza pasa spluwę i energicznie odwracając się wystrzelił w stronę jednego z łuczników. Miał tylko nadzieję, że strzelił celnie a jego poświęcenie nie pójdzie na marne.
-
Nie poszło na marne. Melkior nie chciał marnować amunicji, co innego gdyby miał ze sobą AM'a Kazmira. Nie miał też siły opierdalać Torsteina bo nic by to nie dalo. To dlatego kazał mu lecieć. Strzały odbijały się od jego zbroi, biegli ile sił w nogach. Po drodze zarąbując kilku co napatoczyli się pod miecze. Dotarli do stajni. Wyjechali stamtąd pędem. Przebijając się przez grupę wojów. Komandor pierwszy raz walczył z konia, i było to ciekawe doświadczenie móc komuś rozrąbać czaszkę z grzbietu wierzchowca. Uciekli, pod ogniem.
-
- Jesteście popierdoleni! Darł się krasnolud strzelając za siebie gdy uciekali pędęm w stronę Derim. A zaraz pewnie ruszą za nimi jeźdzcy. - Podaliście Hordzie kurwa te ziemie na tacy zabijając chana.
Torstein doleciał.
-
Dracon wylądował na łajbie Kazmira z telemarkiem. Rozejrzał się w poszukiwaniu Kazmir i pognał do
ochlejmordy niego.
- Negocjacje przeszły w otwartą napierdalankę - powiedział smoczy wiking. - Jak za 6 godzin nie wrócą, to Melkior kazał odpływać.
-
No a Toruviel spierdalała razem z resztą.
-
- Kto zaczął? Spytał retorycznie. - Kurwa.
-
- Pewnie też posłali swojego tutaj - rzucił. - Ja bym profilaktycznie kusze naładował. Postaw też załogę na nogi - splunął.
-
- Tym razem, to nie ja sprowokowałem tą całą sytuację. - darł japę galopując ostro przed siebie. Koń już dawał maksimum swoich możliwości. A czasu było coraz mniej. W międzyczasie załadował kolejny nabój. Spluwę trzymał w gotowości przy sercu. Chciał mieć teraz pewność, że już ich nic złego nie zaskoczy na tej drodze.
[member=24422]Melkior Tacticus[/member]
//Co w ogóle znalazłem przy ciele chana i strażników?
-
- Mam ją zawsze w gotowości. Kurwa, musieliście zaczynać? Nie można było kulturalnie jak cywilizowani ludzie? Zaczął wciągać kotwicę by w razie nagłej konieczności tego nie robić.
-
//Nic
Cóż... Trzy godziny potem gdy kknie już ledwo żyły, słonko zachodziło, Melkior zdał sobie sprawę że...
- Zgubiliśmy się. Trzeci raz mijamy te kamienie.
-
Gdyby jaszczuroludzie pocili się, to z pewnością teraz lał by się z niego potokiem. Jego koń padał już z wycieńczenia, powoli i jemu zmęczenie dawało się we znaki. Słońce zachodziło za horyzont, a oni jak te zagubione dzieci błądzili po pustyni.
Widząc, że nic nie gra, zatrzymał konia.
- Jasna cholera, wiedziałem, że tak się to skończy. - powiedział bezradnie machając kikutem. - Pamięta ktoś może z jakiego kierunku przybyliśmy?
-
- Z południa. Derim leży jakieś trzydzieści kilometrów od granicy z Ghuruk. Zdjął hełm i s=zawiesił na pasku. Po czym zszedł z konia i napił się wody która była w jukach. A wiele jej nie było. - Musimy iść na południe, do wybrzeża a potem na Zachód. Szeklan, oficjalnie to oni pierwsi nas zaatakowali. Będzie to lepiej brzmieć niż to że Torstowi odjebało... Chodźmy. Elf sprawdził gdzie jest południe i tam też ruszyli.
-
Mirzak stał przy żaglu, tak by szybko je rozwinąć. Gdy w miasteczku zabił dzwon czy inny gong wiedział że czas minął. No... może. Ale zaraz zrobi się gorąco. Już widział jak do portu zmierza z pół setki wojowników. - Kazmir?! Torstein?!
-
Fakt, słońce przypiekało niemiłosiernie. Czuł, jak rozgrzana stal piekła go straszliwie w głowę. Odruchowo ściągnął hełm kładąc go na kamieniach i przetarł zakurzone czoło. Również postanowił zejść z konia. Trzeba dać odpocząć zwierzętom.
- To było raczej do przewidzenia, że prędzej czy później mu odpierdoli. - powiedział uważnie rozglądając się po okolicy. Słysząc słowa, na temat odległości i dalszej drogi mocno zwątpił w ostateczne powodzenie tej skrajnie chorej misji. Chociaż, co też sobie mógł w tej chwili myśleć, skoro ona i tak już spaliła na panewce po zabójstwie Chana.
- My nawet za dwa dni tam nie dojdziemy, w tym upale? To nie realne! Na domiar złego kończy się nam woda.
-
- Szykować się na nakurwianie! - ryknął.- I nie kurwa, nie można było! Ich kurwa wina - powiedział dracon. - Jak się zbliżą to nie marnować bełtów. Po jeden na łebka!
-
- Dojdziemy, co to dla żołnierza 30 kilometrów? W nocy zrobimy z 20. Jak zepniemy dupy to rano będziemy blisko granicy. Oby był tam fort, cokolwiek. Szli, aż w końcu usłyszeli morze.
-
- Czas minął! Ryknął strzelając do nacierających wojowników. Jeden strzał, jedna śmierć. Szkoda tylko bełtów z czarnej rudy. - Mirzak odpływamy! Krzyknął po 50 chłopa ruszyło do szturmu...
100m od sratku - 50x https://marantwiki.tawerna-gothic.pl/index.php/Bandyta_%C5%82ucznik
-
Nie trzeba mu było powtarzać, pociągnął za linę i jedyny żagiel Betsy opadł, wprawiając kogę w ruch. Kilkanaście strzał przefrunęło w jego pobliżu. Wiele uszkodziło maszt a inne wbiły się w elemety kadłuba. Uciekali. Pobiegł na rufę gdy złapali wiatr i oparty k balustradę strzelił z przygotowanej wcześniej kuszy w stronę tłumu. Kogoś napewno trafił. Statek zaś płynął przed siebie, w morze.
-
I szli tak całą noc. W dzień, upiorny skwar lejący się z nieba zaś w nocy przeraźliwe zimno. Dla stałocieplnych ludzi nie była to żadna nadzwyczajna rzecz lecz jaszczuroludzie różnie sobie z tym radzili. Jednak na jednorękim nie robiło to już wrażenia. Długie lata wojaczki, był już mocno zaprawiony w nieprzyjaznych warunkach. W dalszym ciągu jednak zdawał sobie sprawę, że kiedyś może zamarznąć. Starał się jednak nie dopuszczać tego do siebie.
Ich przemarsz przerwał monotonny szum morza. Morskie fale, odbijające się w blasku księżyca, koiły rozkołatane nerwy nie jednego człowieka. Tutaj, na szczęście, wszyscy byli opanowani. Ciągle coś mu w głowie podpowiadało, że raczej skończy się to wszystko fiaskiem.
Wracały wspomnienia. Szedł jakby w letargu zatopiony w starych powracających obrazach. Wszystkich bitwach, wypraw, które przeżył i jak też to wszystko rozpoczynał. Czuł się jak jakiś stary weteran, wyrzutek społeczny. Przypomniał sobie nagle jak wiele stracił wyruszając na wojnę z Białą Hordą. Zatrzymał się na moment i spojrzał w stronę morza. Fale majestatycznie rozbijały się o kamienistą plażę.
Uniósł dłoń w jej stronę i spoglądając nań zacisnął ją.
- Nie dam się tym skurwysynom zgnieść. Za daleko już zaszedłem. Czas wreszcie zakończyć tą paskudną wojnę raz na zawsze.
To powiedziawszy zasyczał złowrogo i powolnym krokiem dołączył do reszty wojowników. Teraz wreszcie czuł, że żyje.
-
- Tak? Torstein dał im klan Węża na złotej tacy. Bo chaos po śmierci Chana na pewno wykorzystają do podbicia tych terenów. Na prawdę myślisz że król wyśle tu wojsko bo napadnięto jedno miasto i wieś? Mówił gdy szli plażą na zachód. Było zimno, z 10 stopni. Przeziębią się ba pewno. - Poczekaj aż skończe sprawy Vrih i stanie się ono marchią. Wtedy będę mógł ci pomóc. A teraz? Bękartów jest za mało by walczyć z całą Hordą. 400 ludzi stacjonuje w Flamingu na Vrihok. Na Valfden jest jakieś 1600 naszych. A przecie nie wyśle wszystkich. No i nie mam czym tylu na raz przeżucić.
-
- Gdyby Torstein się nie wpierdolił między wódkę a zagryzkę, to byłoby wszystko w porządku. - mówił poprawiając swój oręż przy pasie. Morska bryza owiewała ich zziębnięte ciała. - Król nawet nie kiwnie palcem, to nie jego włości. Ignis Terra, to inna bajka. Co do mnie, to jakoś sobie poradzę w międzyczasie. Na pewno nie będę siedział z założonymi rękami i czekał na twoją pomoc, Melkiorze. Dzięki jednak za propozycję, na pewno z niej skorzystam kiedy wszystkie sprawy ułożą się jak trzeba.
-
- Gdyby Ekkerund było Wolnym Miastem to myśle że nawet by ich hiehe nie trzeba było namawiać do pomocy. Nie bym jakoś tęsknił za jego statusem zbytnio. Musicie pamiętać by Torsta nie brać na rozmowy dyplomatyczne. No i przedstawić królowi oficjalną wersje hehe.
-
- Jestem podobnego zdania. - oświadczył dość krótko. Parli cały czas przed siebie. Miał tylko nadzieję, że zdążą.
-
- Mówi się "między wódkę a zakąskę". Nic nie poradzimy. Ale, znajdź Yarpena i on coś wymyśli.
-
- Jeden chuj, ważne, że zdanie ma sens. - machnął energicznie ręką. Słowa, na temat Yarpena, troche dały mu do myślenia. - Ciekawe, co u tego starego dziada słychać.
-
Po kilku godzinach marszu było jasne że Derim było jednak za nimi. A oni musieli iść do Ghuruk. To tylko z 20km...
-
- No właśnie nie wiem. Nie mam pojęcia gdzie jest, znikł jakiś czas jak jeden z naszych szmuglował coś dla niego i wpadł. Siedzi w Mor Andor bo Kazmir nasz prokurator taki wyrok zasugerował. A potem był na Vrih niby.
-
Znał trochę Yarpena i dokładnie wiedział, że ten stary brodacz nie był w stanie usiedzieć na miejscu. Trochę zdziwił go fakt, że wpadł w trakcie szmuglerki. Trochę nie w jego typie, zawsze starał się robić wszystko według ustalonego planu tak żeby nie wpaść w żadne kłopoty. A skoro opuścił już Mor Andor i wyruszył na Vrih, to najprawdopodobniej dalej grzeje tam swoje tłuste dupsko.
- Cholera, może dalej tam siedzi? Mógłbym go poszukać. Jego obecność zawsze się nam przyda. - zaproponował. Gdyby teraz miał przy sobie flaszkę, to by ją w tym momencie obalił.
-
- Powinien. Ale wpierw sprawdź jego kanciape w Bastardo. Jak dojdziemy do cywilizacji to ja płyne na Vrih.
-
- Na pewno zajrze. - powiedział spoglądając w stronę morza. Troche już go nurzyła ta podróż.
//Kończymy?
-
W południe fdy upał był już na prawde dokuczliwy znalazł ich patrol Ghuruckiej armii i odprowadził do ich fortu. Tam po złożeniu wyjaśnien i odpoczynku odprowadzono ich do najbliższego portowego miasta skąd idpłynęli na Valfden. A Betsy też spokojnie wróciła.
Koniec.
W wyniku (durnego) zakładu na sejmiku szlacheckim Kazmir zabrał Szeklana na Ignis Terra szukać Białej Hordy. Znaleźli miasto Derim należące do Klanu Węża. Część drużyny udała się na rozmowy z Chanem które były krótkie i agresywne, w wyniku czego musieli się ewakuować
Torstein, Toruviel, Szeklan, Mirzak, Ashog, Kazmir - 300g z mojej kieszeni
9660-1800=7860
[member=9411]Patty[/member] rozdasz ewentualne talenty?
-
Zamykam bez rozdanych talentów.