Torstein wzleciał w górę, nabierając szybko odpowiednią wysokość. Obrał za cel oddaloną o sto metrów, pięcioosobową grupę patrolową, po czym dobył kuszy, wciąż lecąc w powietrzu. Była załadowana i gotowa do strzału. Dracon miał zamiar to wykorzystać. Lecąc nisko przycelował, wziął poprawkę na wiatr i swój lot, po czym wystrzelił. Kusza wypluła bełt, który ze świstem przeciął wściekle powietrze. Wiatr jęczał cichutko, jakby był rozpruwany. Pocisk trafił, prosto w tył czaszki. Strażnik zwalił się na ziemię, co zaalarmowało pozostałych. Było jednak za późno. On już tam był.
Dobył miecza, wciąż nie lądując. Chlasnął, lekko, w przelocie. Po ziemi potoczyła się jedna głowa. Przerażeni strażnicy próbowali celować, lecz Torstein doleciał do nich nim mogli to zrobić. Wpadł w jednego, powalając go na ziemię i dociskając do ziemi. Kości zachrupały. Jego masywny ogon szybko zaplątał się wokół szyi drugiego, uniemożliwiając mu krzyk. Trzeciego dorwał wolną ręką za szyję i podniósł, jednocześnie wbijając miecz w klatkę piersiową tego powalonego. Następnie rozpłatał czaszkę tego chwyconego ogonem. Ostatniego, którego trzymał dłonią, przepił jak szaszłyk mieczem.
//4 finiszery, bo mieli pochodnie oraz smoczy potencjał