Noc przebiegła spokojnie. Ogień dawał wam sporo ciepła. Byliście w stanie przetrwać hemisowy mróz. Futra, w które wyposażyła was panna Antarii, zapewniły wygodę i odpowiednią do przeżycia temperaturę.
Spaliście długo, pozycja dwóch księżyców na niebie wskazywała na to, że teoretycznie jest ranek, choć oczywiście słońce nie świeciło. Zjedliście śniadanie z zapasów i zebraliście się do drogi.
Do Afers prowadził uczęszczany szeroki trakt, dlatego podróż minęła wam już bez większych przeszkód. Krixos kierując się mapami i radami od tutejszych mieszkańców dowiózł was do sierocińca. Musieliście jednak własnoręcznie odśnieżać wąską drogę prowadzącą bezpośrednio do sierocińca, gdyż nie była całkowicie przejezdna.
Długie siedzenie w karocy, choć z zewnątrz dość ładnej i zdobionej, nie było już komfortowe. Bolały cię pośladki, chciałeś wyprostować nogi, czułeś mrowienie, bolały plecy od twardych oparć.
Ujrzeliście zaniedbany dwupiętrowy budynek. Dach miał pokryty grubą warstwą białego puchu. Ściany miał szare, okna pozasłaniane i brudne. Wokół niego pełno było wąskich ścieżek prowadzących w różne strony. Na podwórku chodziły zabiedzone kury. W małej zagrodzie były nawet dwie świnie. Obie brudne i chude. Jadły właśnie ochłapy. Z komina unosił się lichy szary dymek. Stanęliście przed budynkiem. Chwilę potem w oknie dojrzałeś małą chudą twarzyczkę dziecka. Miało ono wielkie oczy i smutny wyraz twarzy. Stało i patrzyło na ciebie wzrokiem bez wyrazu.