W istocie tak było, orczyce były rzadko widywane na Valfden. Dołożywszy do tego rozmaite tatuaże i skaryfikacje, jakimi pokryta była skóra Akadi nic zatem dziwnego, że przyciągała uwagę przypadkowych przechodniów, wszak oni byli przyzwyczajeni do znajomych, ludzkich odcieni skóry czy fryzur, barbarzyński wygląd orczycy mógł budzić ich zaciekawienie. Lub niepokój. Nie miała się jednak kobieta czego obawiać, mieszkańcy Efehidonu mogli reagować różnie na jej wymalowaną skórę czy geometryczne tatuaże, nie groziła jej jednak żadna krzywda z ich strony. Valfdeński rasizm ograniczał się do spojrzeń czy plotek.
Wiatr zadął mocniej, przeszywając orczycę zimnem i przypominając orczycy o tym, że jest już późna jesień. Pogoda była tak nieprzyjemna, jak to się zdarza tylko o tej porze roku, niebo zasnute ciężkimi, szarymi chmurami zdawało się wręcz przygniatać ziemię, a łyse gałęzie nadawały jeszcze bardziej ponurego uroku jesiennym ulicom stolicy. Gnijące, opadłe z drzew liście tylko dopełniały tej szkarady, którą ktoś nazwał pogodą.
Nic zatem dziwnego, że w tej niesprzyjającej aurze wyróżniał się jeden przechodzień. Pstrokato ubrany, wsparty lekko laską niziołek patrzył na Akadi z wyraźnym zafascynowaniem, jak gdyby odkrył właśnie dawno zaginiony, rodzinny skarb. Towarzyszyło mu dwóch zbrojnych, ewidentnie ochrona. Ci, ludzcy już ochroniarze, odziani w stalowe kolczugi i z pasami obciążonymi mieczami rozglądali się po okolicy znudzonym wzrokiem, jak gdyby dziwne manieryzmy ich mocodawcy przestały ich dziwić już dawno temu. Niziołek nagle trącił jednego ręką i wskazał na Akadi.
- Ta się nada - uśmiechnął się karzełek wesoło - Przyprowadźcie mi ją, proszę.
Jeden ze strażników westchnął, poprawił swój ciężki pas i ruszył w stronę orczycy.