Szedł za starcem dłuższą chwilę, walcząc z dmącym wiatrem i obezwładniającym zimnem. Jego ciało, które od dawna było już tylko powłoką, nie główną osią jego jestestwa, zdawało się jednak czuć każdy pojedynczy aspekt tej zawieruchy. ÂŚnieżyca gnała przed siebie, zabierając za sobą życia i dobytek, grzebiąc wszystko i wszystkich pod grubą, masywną warstwą białego puchu.
Funeris widział przed sobą starca, który nie zważał na żadne składowe pogody, po prostu idąc z uporem przed siebie, wspomagając się nieznacznie laską. Zdawało się, że raczej dla zasady, niż z potrzeby. Zavis'sus skręcił nieco w prawo, potem znowu, by wyrównać marszrutę, kierując prosto przez pole. Nie rzekł ani słowa, nie zatrzymał się na moment, nie obrócił. W pewnym momencie spojrzał jednak w gwiazdy, skryte za grubą warstwą śniegowych chmur, jakby widząc je mimo wszystko. Wtedy zatrzymał się, cofnął o krok, znowu spojrzał w górę. Chwilę myślał, przesunął się to w prawo, to do przodu, stawiając pół-kroki, delikatnie dozując zmianę odległości. Archanioł doszedł właśnie do niego, zatrzymując się ze trzy, może cztery metry za nim. Osłonił twarz, przyglądając się.
Starzec laską odgarnął śnieg, a ten, niby zaczarowany, jakby pomagał mu się odsunąć. Uciekał spod razów jego drewnianej laski, czyszcząc teren wokół. Funeris zdał sobie sprawę, że wokół mężczyzny tworzy się bąbel, gdzie śnieg przestał padać, jakby odbijał się od jego zewnętrznych ścian. Wiatr ucichł tam totalnie, panował dziwny, głuchy spokój. Skrzydlaty postąpił krok naprzód, żeby wejść w środek tego zjawiska, przenikając bez problemów przez zewnętrzną powłokę. Szybko zdał sobie sprawę, że bąbel objął by go mimo wszystko, nie musiał się przemieszczać.
Stanął obok towarzysza, patrząc pod nogi, tak jak i on. Obydwoje spoglądali na zamarzniętą taflę jeziora. Lód skuł ten zbiornik wodny już na początku zimy, trzymał aż do tej pory. Pokrywa lodowa była wcale gruba, niezbyt przejrzysta, co też trudno było określić dokładnie z racji później nocnej godziny. Starzec jednak stuknął swoją laską, tworząc kilka niebieskich, pełgających między ich nogami iskier. Rozjaśniły one ich podłoże, po chwili również sprawiając, że było ono przejrzyste i zaczynało nabierać pełnych kolorów. Archanioł przyglądał się uważnie, próbując wypatrzyć tam jakiś konkretny kształt czy obraz.
Szybko zauważył, że widzi jaskinię, otoczoną mrokiem z prawej i ciepłem z lewej. Gdzieś pośrodku, może nieco bliżej blasku, dostrzegł postać. Nie zajęło mu dużo czasu, by zdać sobie sprawy, że tą postacią jest on sam, sprzed lat, stojący samotnie w jaskini, gdzie odnaleźli włócznię demona. Archanioł, jeszcze wtedy przedstawiciel niższego chóru, w prawej dłoni miał ciemny, żelazny sztylet, w lewej pełgające, mleczno-niebieskie światło. Cofał się, będąc otaczanym przed popielne widma. Odciągał je wyraźnie od swojego przyjaciela, który stał dobrych kilkanaście metrów dalej. Sam ostrożnie sondował przestrzeń obok, widząc kolejne i kolejne, wyłaniające się w dziur istoty. Sam nie atakował, jeszcze nie.
- Trochę skrzydła sobie wtedy ubrudziłeś, nieprawdaż? - powiedział dość niespodziewanie Sulimczyk. A Funeris tylko patrzył w taflę jak w zwierciadło, jakby nie pamiętał, co stało się w następnych chwilach.