W międzyczasie Funeris skończył tę opowieść o Nurielu.
*****
Poczuł go zdecydowanie wcześniej, niż zobaczył. Elektryzujące powietrze zdradzało jego obecność lepiej niż wojskowa orkiestra obwieszczająca światu królewskie przybycie. Przeszli z Nelą pod wielkim zwalonym pniem i wyszli na niewielką leśną polankę. Sierść niedźwiedzicy jeżyła się, przyjmując statyczną elektryczność. Mokra trawa nie świetnie przewodziła, sprawiając, że samica czuła się bardzo nieprzyjemnie w tym miejscu. Funeris pogłaskał ją po głowie w geście zrozumienia. I tak nie chciał, by podchodziła bliżej.
Nuriel, anioł burzy gradowej, wisiał na drzewie przebity na wskroś przez kilka gałęzi. Poeta podążył wzrokiem w lewo, idąc tropem połamanym sosen. Widać wyraźnie, że gdy znaleźli się w tym świecie, rzuciło ich w inne strony. Funeris poleciał pod zbocza gór, lądując wcale miękko; drugi z przedstawicieli anielkich chórów nie miał tylko szczęścia. Poleciał ku dolinie, wytracając prędkość na okolicznych drzewach. Całkiem nieszczęśliwie trafił na pancerną sosnę, która przebiła go na wylot. Zwisał teraz bezwładnie około trzech metrów nad wilgotną ziemią. Nie ruszał się, nie zdradzał oznaków życia. Funeris podszedł bliżej, rozglądając się wokół. Nawyk.
- Ale żeś skończył... - rzekł cierpko.
Przyjrzał się uważniej ciału i dostrzegł, że pierś Nuriela lekko się unosi. Przeżył. Jego fizycznej powłoce nie zostało wiele sił, ale jego wewnętrzna siła trzymała to wszystko przy życiu. Chwiejnym, bo chwiejnym, ale jednak. Poeta przyjrzał się trzem głównym ranom, wystającym grubym gałęziom drzewa. Wychodziły z prawego obojczyka, prawej strony klatki piersiowej i po lewej stronie biodra. Sączyła się z nich krew, raczej wolno, choć miarowo. Magia spajająca jego duszę trzymała resztkami sił i jego ciało, nie chcąc pozwolić mu ulecieć z powrotem do Przystani. Nuriel zawisł w stanie niebytu, gdzie jego zdolności regeneracyjne wykorzystywały całą moc, by nie umarł, produkując nowe krwinki, dzieląc komórki ciała i regenerując się na tyle, by tlen dochodził do niektórych organów. Jego usta były sine, całe ciało blade. Prawa dłoń pozbawiona rękawicy przypominała papier.
Funeris spojrzał w dół, na swoją pierś. Radwan wyszyty na juponie odzyskał nieco z dawnego koloru, będąc lekko porwanym. Chorągiew złota, o trzech polach. Kiedyś myślał, że oznaczały trzy walory, którymi mieli się posługiwać. A jednym z nich było miłosierdzie.
Wzbił się lekko w powietrze, a towarzyszące mu delikatne wyładowania elektryczne przeskakiwały między elementami rynsztunku. Dopomógł sobie telekinezą, odpychając się od drzewa, trzymając za jego pas lewą ręką. Ciało powoli ruszyło, czyniąc jeszcze większe szkody w organizmie skrzydlatego. Opadł na polanę razem z Poetą, a krew jeszcze mocniej trysnęła z jego trzewi. Bez ciała obcego przebijającego go na wylot, magia jego duszy mogła spróbować zdziałać cuda. Zaczęła z wolna tamować niezliczone wewnętrzne krwotoki, naprawiać zerwane połączenia nerwowe. Taki proces powinien potrwać kilka dni.
Funeris pamiętał jednak, dlaczego ruszył za Nurielem przez przestrzeń i światy. Nie mógł pozwolić, by ten odzyskał pełnię życia. Musiał uwięzić jego astralny byt, izolując go od tego czy innego świata. Sięgnął więc po swój niewielki czarny sztylet z jelcem inkrustowanym w motyw anielskich piór. Na niewielkiej głowicy znajdował się blady kamień.
Chwycił sprawnie rękojeść, przepraszając w duchu niegdysiejszego towarzysza. Wbił sprawnym ruchem ostrze w krtań archanioła, kierując je w stronę mózgu, płasko. Ciało skrzydlatego zadrgało nieco, otrzymując niezrozumiałe komunikaty poprzez poprzerywane nerwy. Synapsy w niewiadomy sposób przekazywały informacje, które rozchodziły się po ciele w konwulsjach. A blady kryształ powoli nabierał błękitnego koloru, emanując bladym światłem. Na twarz Nuriela spadła pojedyczna jedna łza.
Niebo zaszło nagle ciemnymi, niemalże czarnymi chmurami. Zerwał się wiatr, zaczął padać rzęzisty deszcz, który po chwili przerodził się w grad. Nela stojąca na skraju polany dostała telepatyczny impuls, by uciekać, gdy Funeris klęczał przy drugim aniele. Coraz większe kulki lodu spadały z nieba, grzmoty było słychać w promieniu wielu mil, a pojedyncze błyskawice rozświetlały niebo.
Przez mu tylko przez głowę, że czas wracać. Wzbił się w powietrze, przedzierając się przez żywioł, boleśnie obrywając zamarzniętymi pociskami. Wyleciał poza chmury, zrobił szeroki łuk i zniknął w błysku równie jasnym, w jakim się tutaj pojawił.
*****
- A ktoś wie co z moim brygiem "Raginisem"? Ostatnim razem jak go widziałem, był w porcie w Utamin. Czyje to teraz ziemie? - zapytał, mając nadzieję na jakieś informacje. Tak mu się właśnie jakoś przypomniało, że sam miał statek. Nawet nie skomentował żartu z marchwią, bo wiedział, że ślimaki tak naprawdę nie rodzą się z zepsutej marchwi i nie uznał tego za zbyt śmieszne. ÂŻe już nie wspomni tego, że im więcej marchwi się jada za młodu, tym bardziej się człowiek ślimaczy na starość. No niedorzeczne.