Szalupa zbliżała się do brzegu, powoli ale systematycznie. Tymczasem hen daleko, bo na Valfden, w eleganckiej kamienicy w mieście Ombros siostra Melkiora spoglądała przez okno na port. Stała z kieliszkiem drogiego importowanego wina opierając się drugą ręką o oparcie fotela. W gabinecie były jeszcze dwie osoby, człowiek i krasnolud.
- Masz coś na tego Abdula ibn Mohameda? Spytała elfka mimo iż znała odpowiedź.
- Nic, nic czego byśmy nie wiedzieli. Ilusmirski kupiec, odbił się od dna po wojnie na handlu zbożem, lubi podróże i przygody. Jest trochę dziwny ale "czysty". Celio, naprawdę nie masz sie o co martwić. Facet to ekscentryk lubiący wydawać pieniądze.
- Cudze pieniądze. Vernon, na same statki poszło 200 denarów, plus najemnicy, zapasy, marynarze,
itd. Koszty są ogromne, dla mojego Banku to nic. Jak nic nie znajdą to zarobie na odsetkach kredytu. A Celia? Ona straci. Bo jej statek zamiast pracować wiezie materiały do budowy osady na jałowej skale. Mam nadzieję że nie aż tak jałowej. ÂŻe będzie tam na tyle bezpiecznie by założyć pierwszy obóz, by móc sprawdzić kopalnie, nawet zawalone można odbudować. I na to liczymy. Abdul jest... kozłem ofiarnym na wypadek klęski.
- Jesteś czasem okropny Wiwaldi, ale masz rację. Szkoda mi tego maurena jeśli zawiedzie.
Vernon siedział cicho czuł że Bankier coś kombinuje.
Tymczasem na Wyspie Popiołów....