Burmistrz zaklaskał w dłonie i pojawiła się jakaś służka.
- Mary, przynieś naszemu gościowi dobre śniadanie i lampkę wina.
A służka przytaknęła głową i zniknęła.
- Proszę. - wskazał ręką na krzesło, na którym mógłbyś usiąść, jednocześnie samemu siadając z komendantem. - No to może.. Niech komendant zacznie.
- No cóż.. W sąsiedztwie od wielu lat żyliśmy z pewnymi goblinami, przez cały ten czas byli przyjaźnie nastawieni i nie sprawiali kłopotów, a więc i my im w swoim życiu nie przeszkadzaliśmy. Trwało to tak, właściwie do zeszłego tygodnia. Nagle coś ich trafiło, stali się agresywni, nie chcieli rozmawiać - nic. Jedynie zaczęli napadać na kupców i innych podróżujących, a jak wiecie, nasze miasto utrzymuje się między innymi z handlu z innymi kupcami, a to jest dla nas straszny cios. Próbowaliśmy jakoś się z nimi dogadać, jednak niestety jest ich od cholery, więc Tyreńczyków też mieli wielu, a z nimi walka jest strasznie trudna. Wejście w głąb lasu równa się z wyrokiem śmierci, są rozstawieni prawie na każdym drzewie i czyhają na każdym kroku, na samych traktach jest niebezpiecznie, a co dopiero w lesie.