Jego sprawdzenie jakości skór wiezionych przez Marka i Edwarda przerwała prośba Marka o opowiedzenie jakieś jednej walki. No cóż, odpuścił sobie na chwilę sprawdzenie tych skór i oparł się żeby nieco się namyśleć i opowiedzieć to jakoś. - Opowiedzieć? No dobra. Było raz tak: Dostałem zlecenie na pewnego wampira, który nieco zrobił szkód, cholerna szumowina, która musiała za swoje czyny zapłacić. A więc podjąłem się tego. Dostałem jedynie informację, że w jakiejś karczmie przesiadują jego towarzysze, którzy mogą mnie naprowadzić na trop tego przebrzydłego wampira. I jak doszedłem do tej karczmy to poczekałem przed nią, aż ci wspólnicy wylezą, i w końcu wyszli. Sześć wampirów uzbrojonych po zęby w kusze, szpony, wardyny, miecze i jeszcze inne cholerstwa. To była cholernie dobrze uzbrojona grupa, a w dodatku zapadła już noc! Wtedy ich siła wzrosła jeszcze bardziej i byli jeszcze groźniejsi, niż zwykły normalny człowiek. Chwilę ich tak śledziłem, aż weszli do jakiejś bocznej uliczki. Tam weszli klapą do kanałów, a ja za nimi! Niepostrzeżenie dalej ich śledziłem. Doprowadzili mnie do pewnych drzwi. Wszyscy weszli do środka, ale jeden zapomniał domknąć drzwi i dał mi możliwość wejścia co też wykorzystałem. Tymi drzwiami przeszedłem pewien kawałek, potem zauważyłem jak grupa się rozchodzi. Jedna strona poszła w lewo, a reszta udała się w praw. Lewa strona okazała się ślepym zaułkiem, w którym po prostu te wampiry postanowiły odpocząć, a dwójka która poszła w prawo szła ciągle dalej. ÂŚledziłem ich oczywiście, aż doprowadzili mnie do kolejnych drzwi. Tutaj już postanowiłem się ich pozbyć, bo już byłem pewien, że tędy dostanę się dalej do ich szefa, do tego wąpierza. Wyciągnąłem swoje dwa topory, jeden z nich srebrny i ruszyłem do walki! Jeden z wampirów ruszył na mnie, a drugi postanowił mnie oflankować. Pierwszego szybko się pozbyłem kontrując jego uderzenie i wbijając srebrny topór w łeb wroga, potem zająłem się kolejnym, któremu oplotłem ogon wokół nogi i przewróciłem, a następnie dobiłem ciosem z srebrnego topora. A wiadomo, że srebro to najgorszy wróg wampira, no.. I jeszcze promienie słoneczne. No ale wracając.. Otworzyłem te drzwi i tam spotkałem siedzącego za biurkiem wąpierza, trzymającego w dłoni sztylet i kręcącego nim na stole. Pewnie słyszał walkę z tymi dwoma. Ten już na samym początku wyglądał na silniejszego od tamtych dwóch, od razu korzystając z nocy doskoczył do mnie w nadludzki sposób i zaczął ciąć swoim sztyletem. Zaczął blokować każdy cios, aż kopnąłem go w krocze, potem trzonem topora w ten wampirzy pysk, a potem go przewróciłem. Już myślałem, że to będzie koniec, niestety.. Gdy już go miałem dobić to ten nagle wykorzystał swoją wampirzą umiejętność - czyli taki niewyobrażalnie głośny krzyk. To było cholerne głośne, wtedy dał sobie parę sekund na wstanie i odparcie mnie. Niestety i tak nie dał rady już ze mną, bo już drugi raz nie dałem się nabrać na ten krzyk i po prostu odrąbałem mu ten paskudny pysk. Musiałem szybko się ewakuować zanim tamta zgraja, która została w lewej odnodze nie dorwała mnie. Szybko stamtąd uciekłem, ale po drodze musiałem zgubić swój srebrny topór, który musiał zastąpić tym oto młotem. - wskazał na końcu na swój młot i popatrzył na niebo sprawdzając czas.