- Zdjąć oznaki Mohameda - warknął do swoich ludzi. Zbrojni, podobnie jak łucznicy, zaczęli chować bransolety, pierścienie i łańcuchy z herbem Khaleda. - To nie są nasi ludzie. Musimy wybadać, co się tutaj do najświętszego Rashera wyprawia...
Zdjął swój hełm, przeczesał włosy. Odpiął płaszcz, na którym wyrysowany był herb Mohameda. Zwinął go i schował do juków.
- Khaled - przywołał do siebie tego młodego, który wcześniej z wami rozmawiał.
- Tak? - młody podjechał do Muhmeda na karej klaczy.
- Weź pięciu łuczników i pięciu zbrojnych. Objedźcie całą wieś i ukryjcie się pomiędzy drzewami. Obserwujcie drugą bramę. W razie problemów, nie wahaj się. I pamiętaj, bądź czujny. Coś tu śmierdzi.
Kiwnął głową na znak potwierdzenia, po czym wybrał dziesiątkę z towarzyszących mu ludzi i odjechał w przeciwnym kierunku, znikając po chwili pomiędzy gęstwiną drzew.
- Jedziemy.
Ruszyliście wolnym tempem w kierunku obozowiska. Ludzie wychodzili z namiotów, spoglądali na was bacznie, cały czas mając pod ręką oręż. Nie zrobili jednak żadnych gwałtownych ruchów. Byli spokojni.
Zajechaliście w środek wsi. Mimo, iż mogła się ona wydawać zaniedbana z pierwszego punktu widzenia, była naprawdę dobrze prosperującą wsią.
Pierwsze, co wam się rzuciło w oczy, to dwa statki dokujące w porcie. Nie potrafiliście określić jakiego rodzaju. Była już bowiem noc.
Z karczmy wydobywał się typowy pijacki ryk.