ÂŻycie Eve nie obfitowało w straszne momenty. Prócz tego, oczywiście. Była to jak dotąd najgorsza sytuacja, w jakiej się znalazła. Jednak nie bała się teraz tak bardzo, jak wtedy...
Był jesienny, szary dzień. Nad ziemią unosiły się gęste mgły. W nocy zdarzał się mróz, ale w dzień wciąż było ciepło. Więc te mgły, gęste jak mleko, zasnuwały świat i całe miasteczko, w którym mieszkała dziewczyna. Ranek był więc posępny i zimny, nie zapowiadał się jednak źle. Eve miała wtedy sześć lat. Okolicę znała jak własną kieszeń. Las, plaża, klif, rynek w miasteczku, statek ojca - nic nie miało przed nią tajemnic. Dziewczynka pewnego dnia wybrała się za miasto. Miała iść do przyjaciółki jej mamy odebrać szytą na miarę sukienkę. Eve ruszyła dziarsko gwiżdżąc wesołe piosenki. Po drodze zerwała trochę kwiatów, wiadomo, taka mała dziewczyna nie mogła iść prosto ścieżką, tylko zwiedzała znajomą okolicę bardzo beztrosko, nie martwiąc się ani o czas, ani o czekającą mamę.
W pewnym momencie zboczyła z głównego szlaku przez las. Jej nogi poniosły ją do zagajnika, całkiem upiornego. Drzewa rosły tam jakieś powykręcane, ciemne, przypominały małej Eve potwory, jakby zaraz miały się ruszyć i złapać ją. Wyobraźnia dziewczynki podpowiadała jej różne obrazy, przerysowane, przesycone tym, co słyszała w bajkach o magicznych potworach. Ciekawość... ciekawość to pierwszy stopień do piekła. A tego dnia Eve była wyjątkowo ciekawska.
Wśród starych drzew stała dwupiętrowa chata. Była zaniedbana, ale dałoby się w niej mieszkać. Nieco pokryta mchem, ale ścieżki wokół niej nie były zarośnięte. Drzwi były uchylone... Kusiło, by zajrzeć. Drewniane podłoga skrzypiała pod stopami małej dziewczynki. W przedsionku stała para butów, wisiał płaszcz. Eve poszła do drugiego pokoju, minęła schody na górę.
Na stole płonęła jedna świeczka. Wosku nie było już dużo. Jednak to nie światło zwróciło uwagę dziewczynki. Krew. ÂŚmierdząca posoka błyszcząca się na podłodze. A w jej środku ciało kobiety. Miała powykręcane nogi i ręce, połamane w wielu miejscach. Nie miała powiek, białka jej oczu były wyschnięte. Jedno ucho leżało obok. Była naga, lecz jej ciało nie leżało białe, zimne i spokojne. Było porozcinane, poranione, postrzępione, z powyrywanymi kawałkami skóry, oszpecone, potworne, straszliwe. ÂŻadne robaki nie chodziły po niej, trup był świeży.
Eve krzyknęła wystraszona i zaczęła płakać. Chciała biec, lecz nie mogła. Nogi jej drżały, mózg był zdominowany przez ten obraz okrucieństwa. Nagle usłyszała skrzypienie na schodach. Kroki... powolne, ale stanowcze. Męskie, zdecydowane kroki.
Dziewczynka wybiegła z chaty, biegła i płakała, krzyczała, potykała się. Lecz mężczyzna, wysoki, o surowej twarzy, z zimnym wzrokiem, swoimi wielkimi krokami doganiał ją. Biegł coraz szybciej, a Eve wydawało się, że nie wyjdzie z tego cało. Pomógł jej las. Ten sam, zasnuty mgłą i ciemny. Pomógł jej przeżyć.
Evening szybko znalazła spore wgłębienie w ziemi. Wpadła między zarośla i znalazła kryjówkę w pniu drzewa. Musiała siedzieć cicho, a łzy wielkości ziaren grochu znaczyły jej twarz wilgotnymi ścieżkami. Zakryła usta dłonią. Milczała.
Lecz mężczyzna jej szukał. Słyszała jego kroki na liściach, zdenerwowany głos, gdy kazał jej wychodzić. Dłonie nadmiernie się pociły, a świadomość, że morderca jest w pobliżu była paraliżująca.
Minął wieczór, minęła noc...
Dopiero wtedy dziewczynka zdecydowała się wyjść z ukrycia. Nikogo nie było w pobliżu. Las znowu był cichy, a nie pełen potwornych wołań zwyrodnialca. Zdrętwiałe nogi tym razem nie odmówiły posłuszeństwa. Z kołatającym sercem i duszą na ramieniu Eve biegła co tchu do domu. Chciała już być bezpieczna, schować się w ramionach matki, ale to wydarzenie nigdy nie przestanie do niej powracać w najgorszych koszmarach.
Anielica warknęła i potrząsnęła głową, by nie czuć już tego zimnego, złego dotyku.