- Nie ma co się denerwować obcymi! jak cię zdenerwowali to znaczy, że marnowali twój czas... co innego ze znajomymi... bogate to przyjaźnie pełne kłótni i godzenia się! - mówił z uśmiechem.
Nikt nie wątpił w samodzielność Evening, zwłaszcza Salazar. Bowiem Saluś znał naturę ludzką mimo że miał gadzie korzenie! Każdy lubi dni, momenty życia, które owocują łatwiejszą drogą do tego samego celu - jednak są też dni własnego zaparcia, gdy pragniemy wyjść z komfortowej sytuacji i samodzielnie wszystko zrobić, osiągnąć, mieć przestrzeń wokół siebie i swoje własne zabawki, których nikt nie będzie jej ruszał bo są po prostu jej! To normalne i takie bardzo dobre, bowiem pokazuje przywiązanie do własnego życia i daje nam zakotwiczenie w samym sobie.
To jedna z wielu własności Evening, którą w niej niezwykle cenił... mimo, że mogło wyglądać jakby chciał ją momentami wyręczać czy coś... nie miał takiego zamiaru wręcz przeciwnie... nigdy nie chciał uwłaczać jej własnemu działaniu, jedynie pragnął tych, w których mógłby uczestniczyć, jej pomóc, chodź nie wyręczyć. By mogli wspólnie sobie pomagać tak i w trudach jak i przyjemnościach. Zaś drobny gest woli jak podanie ręki przy wejściu do łódki to grzecznościowy, który... chodźby i uśmiechem i brzmieniem miał okazać, ze mu zależy na niej i jej dobru.
Saluś wiedział... że na siłę niczego się nie zrobi... wiedział, ze Evening tak wspaniała i piękna... ze swoimi wadami i ograniczeniami, taka jaka jest, ma wnętrze, bogate, pełne doświadczeń, emocji, wrażeń, zachowań... "wysp osobowości", które są jej i tylko jej... Tak jednak też wierzył i miał ku temu nadzieję, ze znajdzie się dzień i ta chwila, gdy gdzieś tam, wśród nich zaowocuje i on, Saluś taki jakim jest, pełnym swoich wad i ograniczeń, tak i z własnym bagażem doświadczeń.
Kończąc bezecne rozważania uśmiechnął się na rozkaz. prawa dłoń, która przed chwilą podał anielicy powędrowała do czoła i "zasalautował" pani kapitan!
- Tak jest pani kapitan! - Powiedział z uśmiechem odwiązując liny od drabinek i zaparł piórem wiosła o szczebelki drabinki odpychając ją na wprost na wskroś wody zgodnie z kierunkiem jak prowadził pomost dalej...
- Jakie rozkazy? płyniemy wprost na punkt gdzie biło światełko czy może inna strategia? może od boku zachodzimy dot ego pałacyku czy jak? Melduję, ze zanim dopłyniemy to już będzie na pewno w pełni jasno.... wolno wiosłuję... - mruknął ostatnie wiedząc, że to meczące będzie z czasem! - Może pani kapitan się zdrzemnąć... trochę niewygodnie ale kocyki są! - zauważył leżące przy dziobku łódki sterty złożonych, czystych, błękitnych kocyków.