-Do sklepu też trzeba pójść. Co to za różnica do jakiej dzielnicy- odparła nieco urażona. -A współpracy nie chciałam, gdyż lubię sama decydować o tym co szyję, a czego nie. Zakład żaden też mi nie potrzebny, gdyż tak czy siak, trzeba się udać do czeladzi. Na dodatek moje rzeczy są tańsze, gdyż nie muszę opłacać tego mojego lokalu -tłumaczyła, a jej nosek zmarszczył się nieco. -I nie musiałeś mi robić łaski- dodała na koniec trochę zdenerwowana. Ale przecież nie będą przy bibliotekarzu o tym rozmawiać. Z resztą... nieważne to jest. Każde pracuje samo. Krawiectwo to nie jedyne ich źródło utrzymania, więc co to za konkurencja. -To, że nie uszyłam nic dla króla, nie znaczy że moje wyroby są gorsze- powiedziała jeszcze na koniec. Po czym powróciła do rozmowy z gościem z Chatal.
-To i jedyny powód chyba jest, czemu tak interesuje ich nasze życie. Nudno w domu, niektórzy to nawet czytać nie umieją to rozrywki już żadnej nie mają poza przesiadkami w karczmie- przyznała mu rację. -Nie wiem czy był na Chatal, czy nie. Chudy, wysoki, blady jak ściana. A głupi jak but. Kojarzy go pan?- spojrzała na niego jakby prosząco, żeby jeszcze coś od niego się dowiedzieć.
-Nie poleci. Jeszcze! nie. Lepiej się nie rozdzielać. Bo to wiadomo co po drugiej stronie siedzi teraz? Co tam w ogóle jest? Przecież ludzie muszą tam mieszkać, jak to stały ląd. Oni mogli widzieć jeszcze więcej od was tutaj. Salcia, co ty na to, żeby najpierw pójść do karczmy, a potem popłynąć na drugi brzeg?- zagadnęła, szukając sposobów na rozwiązanie tej zagadki.
Nie zapomniała też o Jegomościu na dachu... Pamiętała, że wciąż tam przesiaduje.