Gdy mijaliście kolejne metry lasu, zagajnika, gdy oddalaliście się od makabrycznych ostatnich scen, które pełne były martwych ciał, rozsypanego szkieletu, mordu na niewinnej dziewczynce, agresji słownej i chamstwa Annara, towarzyszyło wam niezwykle niespokojne i aktywne niebo ponad koronami drzew...
Nie było ono z natury aktywne, gdyż każdy wiedział, ze ruch nieboskłonu nie jest codziennością, a to co na nim widać to nieruchoma często tafla, na której wędrują już tylko latające meteory czy komety, księżyce, słońce czy planety widoczne jedynie w piękną czystą gwieździstą noc z pełną aparaturą, a tak naturalnie nie dostrzegamy naocznie różnic i zmian... nie jesteśmy ich świadomi.
Dzisiaj spoglądając w niebo Evening i Salazar mogli dojrzewać wielu magicznych chwil, nie tych refleksyjnych bo to już ich indywidualna sprawa co oni sobie myśleli w tym czasie. Jednak wspólnie mogli dostrzegać to na przykład, ze teoretycznie piękne czyste niebo, bezchmurne, powinno w tej porze roku obrazować pięknem i czystością, nieskazitelną mocą gwiazd. Tak nie było. Kilkadziesiąt minut... może godzinę od eksplozji czegoś an niebie, która była niczym zabawowe ognie, fajerwerki czy pokazy magicznych sztuczek w okresach świątecznych. tak teraz ujrzeli coś, co naturalnie dostrzegać powinni w okresie Hemis, późnej centralnej Hemis...
Dostrzegli mieniącą się łunę na niebie mknącą liniami i pasmami w wielu barach na których dominował zielony-szmaragdowy, czy też fioletowy-fiołkowy. Te barwy dominowały działając na wszelkich widzów.
Zmiany nie były tak gwałtowne ja pierwsze, gdy nastąpiła bezdźwięczna eksplozja", nie... po prostu dynamicznie pogoda wyprawiała figle dając złudzenie... a może poprawne odczucie aktywności przyrody i natury, naturalnego stanu rzeczy i - co najważniejsze - poczucie bezpieczeństwa, żeby nie martwić się tym co było, lecz cieszyć tym co jest.
Niemniej jednak pierwsze co dwójka idąc lasem dostrzegła najpierw to budynek wkomponowany w krajobraz dziwnie ukształtowanych terenów, by dostrzec mnogą ilość mostów nad skąpymi strumykami, a następnie w oddali tuż przed zajazdem długą rozległą plażę ciągnącą się wzdłuż zerwanych tamami rzek, w dalekie krańce. Oboje jednak Evening i Salazar dostrzegli u fasady zajazdu ciągnący się w głąb wytyczonego rejonu rzek pomost, na którym stało kilkunastu ludzi żywo rozmawiających ze sobą... ale nie było w tym strachu... nie byli jacyś szczególni... na pewno bogaci - żaden biedak nie trafia do tego Zajazdu z kwestii finansowych. Dojrzeć mogliście bogato ubranych szlachciców opierających się o ozdobne drewniane laseczki, czy piękne panie w zwiewnych sukieneczkach i z drobnymi parasolkami... tak parasolki nawet nocą, gdy słońce nie świeci, czy gdy deszczyk nie pada były modne w tym sezonie wśród starczej elity szlacheckiej!