Funeris przemieścił się szybko w pobliże człowieka. Komórki jego ciała w jednej chwili zniknęły zza stołu i znalazły się przy karczmarzu i konającym. Szybkim telekinetycznym impulsem anioł zamknął drzwi, żeby wiatr i deszcze nie dostawały się do środka. Rozejrzał się po zebranych, jakby szukając wzrokiem kogoś, kto może coś począć. On sam znał się tylko na udzielaniu pierwszej pomocy, podstawowej, raczej nie na ratowaniu umierających i przywracaniu ich światu. Spytał się w przestrzeń, czy gdzieś tutaj są jakieś bandaże, może w miarę czyste szmaty, sam zaczął uciskać mocno miejsce, w którym wbite były strzały, by chociaż nieznacznie zahamować krwawienie. Wszystko to było i tak bez sensu, ale chociaż może na moment przedłuży życie nieszczęśnika. Nie miał pojęcia co zaszło, jak to się wszystko stało i czy przypadkiem ten jegomość sobie na to nie zasłużył, ale teraz raczej nie miało to najmniejszego sensu. Jedyne na co anioł na szybko wpadł, to rzucenie jednego prostego zaklęcia. Wzmacniało ono w boju, czyniło nieco silniejszym, zwiększało wydolność. Może minimalnie to pomoże, wzmocni na chwilę serce, mózg i płuca, żeby wytrzymały jeszcze kawałek. Funeris nie był witalitą i jedyne co jeszcze mógł zrobić, to podać swoją miksturę leczniczą, która miał przy pasie w płaskiej, podłużnej butelce. Podaj ją karczmarzowi, by ten się nią zajął. Sam skupił szybko i bez zastanowienie nieco ze swojej energii przepływającej przez jego duszę i przelał ją w ręce, które nadal uciskały ranę. Wypowiedział jedno krótkie słowo, które zrozumiano jako Grashiz.