//Ok
A wiecie o tym że jak chcecie spytać jakiegoś mieszkańca to wystarczy zapukać do drzwi któregokolwiek domu?Silion słysząc historyjkę o wężach uśmiechnął się w duchu lecz już nic się nie odzywał, jego twarz nie ukazywała w tej chwili żadnych emocji. Po prostu spochmurniał i stał rozglądając się wokół, szukając czegoś ciekawego do zobaczenia. Spoglądał na gwiazdy, obserwował z uwagą nocne niebo i podziwiał bezkres kosmicznej przestrzeni. Sklepienie niebieskie które teraz kolorem było zbliżone do czerni, ozdobione kolorowymi punkcikami, czerwonymi, niebieskimi, żółtymi czy białymi. Do tego jeszcze dwie naturalne satelity świeciły odbitym światłem mężczyźnie w twarz. Można by się zakochać w takim widoku, niebo wyglądało iście romantycznie i tak wspaniale, nie przysłonione żadną, nawet najmniejszą chmurką ukazywało całość swego piękna.
Trójka ze stolicy po krótkiej naradzie kobiet zrezygnowała z odwiedzenia ulicy wiosennej i udała się do tej drugiej, nie znanej, nie okraszonej żadną tabliczką, znacznikiem, niczym co by wskazywało na jej nazwę. Towarzysze znów błądzili można by rzec że po ciemku, nie mając żadnych konkretnych informacji a tylko strzępki różnych spójnych lub nie, wiadomości które musiały im wystarczyć.
Nie zaczepili żadnego pijaczka który mógł gdzieś niedaleko leżeć zapity i zmarznięty, nie zapukali do żadnego domu czy też nie weszli spowrotem do karczmy by zapytać o położenie tej ulicy. Nie, oni ruszyli w kolejną samotną podróż przez puste, pokryte śniegiem i lodem uliczki górskiego miasta Metr.
Szli tak sobie przez ulicę omijając ładne, schludne domki, pomalowane na różnorakie nieraz mocno wyróżniające się kolory. Każdy z tych domów zapewne miał do opowiedzenia swoją własną historię, począwszy od rozpoczęcia jego budowy przez to jak przysłuchiwał się rodzinnym rozmowom, kłótniom, problemom czy oglądał miłosne igraszki domowników. W każdym z tych domów mieszkała rodzina, każda z nich zapewne była na swój sposób wyjątkowa i interesująca, jedyna w swoim rodzaju, wyróżniająca się. Mieszkali tutaj zapewne zdrobni złodziejaszcy, rabusie, zwykłe obojętne na krzywdę innych osoby, jak i ludzie o gołębich sercach gotowi oddać swój ostatni grosz by pomóc drugiemu.
Czas mijał a wraz z nim kolejne przebyte metry, kolejne postawione na śniegu kroki, kolejne zostawiane ślady. Po przebyciu jakichś trzystu metrów trójka ze stolicy dotarła do rozwidlenia dróg, mogli iść prosto lub skręcić mocno w lewo. Początkowo żadna z tych ulic nie odznaczała się niczym szczególnym. Prawdopodobnie trudny wybór. Tylko jak tutaj wybrać poprawnie by po sto razy nie wracać się i nie błądzić? To już narrator zostawia inwencji twórczej trójki uczestników.