Dziewczyna skręciła w jedną z uliczek, gdzie promienie słońca rzadko docierały. Pogrążone w cieniu wąskie przejście na tyłach domów mieszczan miało w sobie nutkę tajemniczości, ale było ono przede wszystkim skrótem prowadzącym do kolejnej drogi wiodącej na obrzeża Efehidonu, gdzie miała zamiar się udać. Wąska przestrzeń między budynkami sprawiała, że wiatr wiał tu mocniej, a gdy tylko wyszło się z tego zakamarka, następowała cisza. Zostawiła za sobą mały ryneczek i uliczkę na której gromadzono jakieś niepotrzebne szpargały. Wyszła na drogę bardziej uczęszczaną, szeroką, gdzie woźnice nie uważali na przechodniów i trzeba było mieć oczy dookoła głowy. Po obu jej stronach były karczmy, sklepy, bramy na podwórza, ktoś w jednym z okien na drugim piętrze obserwował ruch uliczny, jakiś chłopiec sprzedawał gazetę za kilka marnych grzywien. Eve szła bokiem kamienistej drogi, nie rzucając się w oczy i przy okazji nie narażając się na kopyta koni. Wszechobecny gwar dnia codziennego wydał jej się przyjemny, czuła że jest między ludźmi, a jednocześnie gdzieś obok, zachowując pewną anonimowość. Bez szat z herbem rodu albo herbem Bractwa mogła sobie na takową pozwolić.
Minąwszy jedno z ruchliwszych miejsc tej części miasta zaczęło się robić ciszej. Ludzie przechadzali się wolniej, niemal się snuli, pozbawieni celu. Także ona do nich należała, gdyż nie znała (jeszcze) powodu swego spaceru. Nikt już nie przekrzykiwał się na ulicach, zabudowa robiła się biedniejsza, okolica mniej zadbana. Już tylko od czasu do czasu jakiś powóz przejechał szybciej, chcąc szybko się stąd wydostać. Tu właśnie zaczynało się Podgrodzie pełne małych mieszkań, ścieków płynących ulicą. To tu rodziły się wszelkie choroby, mieszały rasy, a życie niewiele tutaj znaczyło. Bardziej cenna była złamana grzywna. Eve starała się nie patrzeć w oczy mijanych biedaków i żebraków wyciągających w jej stronę swoje chude suche ręce. Lecz także oni byli częścią tego świata, nędzni, zmęczeni, żyjący z dnia na dzień często bez jakiejkolwiek nadziei, chwytający się najgorszych prac, by przeżyć, a być może kiedyś poprawić swoją sytuację.
Eve chciała przejść obrzeżami podgrodzia, by po jednej stronie mieć las i łąki, a po drugiej te nędzne, ciemne uliczki, a potem wrócić naokoło. Gdy świeciło słońce i pogoda dopisywała dało się tu usłyszeć dziecięcy śmiech i jedynie to było pocieszające.
Dziewczyna poszła więc dalej na sam skraj tej dzielnicy niemal wychodząc z miasta. Zmierzała jego obrzeżami wystawiając twarz do słońca, wsłuchując się w dźwięki dobiegające z brudnych uliczek.