Eve usiadła sobie naprzeciwko paleniska na leżącym nieopodal pniu. Wystawiła ręce do ognia, a przyjemne ciepło łaskotało zmarznięte dłonie, a potem wędrowało dalej do twarzy. Teraz nie mogła zasnąć, wiedząc, że okolica jest niebezpieczna. Szczególnie, że z jeziora wychodzą potwory, a lasek, choć mały, nie wiadomo co kryje głębiej. Caledus co prawda nie parskał już i stał spokojnie, chyba sobie drzemiąc, tak jak konie na stojąco sobie drzemią. Niekiedy jakiś owad przemknął obok po korze, albo pająk wspinał się po nodze dziewczyny. Evening siedząc tak i czekając na świt, by móc ruszyć w dalszą drogę, zaczęła rozmyślać nad sensem życia i innych bzdurach. Podparła głowę na kolanach i zaczęła wspominać swoje dzieciństwo w Ardenos, opanowanym przez demony i rządzonym przed tyrana… Teren z dość burzliwą historią, panującym tam niepokojem i terrorem. Przypomniała sobie dom nad morzem i wspomniała rodziców, który być może gdzieś tam byli, opierając się władzy i próbując wieść spokojne życie. Ciekawe co u nich. Ciekawe czy oni zastanawiają się co u niej. Kiedyś, żyjąc z dala od miasteczka tylko ojciec przywoził z niego jakieś wieści, co małą dziewczynkę niewiele interesowało, ale także ona czuła, że na jej rodzinnych ziemiach nie panuje spokój. Przypomniała sobie wycieczki konne do lasu, zupełnie takie jak teraz, tylko że z ojcem i całą chmarą psów myśliwskich. Była wtedy całkiem szczęśliwa i nawet nie przemknęło jej przez myśl, że kilka lat później będzie tysiące kilometrów od domu. I pamiętała też ucieczki z domu przed kolejnymi planowanymi małżeństwami, których tak bardzo chciała uniknąć, choć wiedziała, że ojciec ją kocha i chce jej zapewnić dobrą przyszłość, to nie mogła znieść myśli o życiu z kimś kogo nie kocha… Przypomniała sobie zbieranie muszelek na piaszczystej plaży i bawienie się z kłębiastymi falami. I każdy, nawet pochmurny dzień, pomimo tego co działo się dookoła, był po prostu szczęśliwy.
Dziewczyna poprawiła się na niewygodnym pniaku, sięgnęła w bok po drwa i dołożyła je do ogniska, by siła płomienia nie osłabła. Spojrzała wysoko w niebo, chcąc zorientować się chociaż która godzina. Na pewno było po północy, przynajmniej tak jej się zdawało. Na czarnym tle było widać tylko kilka najjaśniejszych gwiazd, które właściwie nic jej nie dały. By czymś się zająć, zerwała długie źdźbło trawy i bawiła się nim w dłoniach… Dużo marzyła jako dziecko; chciała zostać nieustraszoną wojownik, wykazywać się odwagą, a w przyszłości zanieść pokój nie tylko w swoim państwie, ale wszędzie tam, gdzie jest on potrzebny. A marzenia małego dziecka z czasem przerodziły się w rzeczywistość. Bractwo, jej nowy dom, nauczyło ją jak pokonywać zło i nieść światło… Przez chwilę myślała też o Funerisie, bo ostatnio gdy go widziała szykował się do awansu na anioła. Jej spojrzenie znów powędrowało w górę...
Zgarbiona postawa w końcu ją zmęczyła. Przeciągnęła się, wyciągając ręce wysoko. Wiele myśli przebiegało teraz przez jej głowę. Teraz właściwie tylko czekała…