- Szkoda, że nie widzieliście co się działo wcześniej... - powiedział Funeris z rezygnacją. Zdjął hełm, otarł pot z czoła, usiadł twardo na posadzce. Zimne kamienie w ogóle mu nie przeszkadzały, nie czuł ich nawet zbytnio. Adrenalina jeszcze krążyła w jego ciele, łaska Zartata przepełniała jego ciało, krążyła w każdym mięśniu i ścięgnie. Dopiero zaczęło do niego docierać, co tutaj się działo. Już od dawna myślał, że jest odporny na takie rzeczy, że kroczy śmiało ciemną doliną, bo jego Pan jest z nim. Ufał mu, powierzał co rusz swoje życie, ale teraz, przez krótką chwilę, bał się. Po prostu bał, że nie uda mu się skończyć tego zadania, że jego ciała zostanie zniszczone, duch uleci i nie odnajdzie już drogi powrotnej. Leżąc ten moment pod cielskiem demona Funeris Venatio, paladyn i Marszałek Bractwa ÂŚwitu bał się jak dziecko, które ktoś zostawił samemu pośrodku ciemnego i złowrogiego lasu. Potwory z szafy, którymi straszono małe brzdące teraz chciały oderwać mu kończyny i wyssać mózg, spopielić członki i rozwłóczyć wnętrzności po całej fortecy. Zakonnik odetchnął jeszcze głębiej. Przecież żyje. Zaczął się modlić. Nie potrafił nawet ubrać nic w słowa, po prostu słał myśli dziękczynne gdzieś wysoko, gdzieś dalej. Pan ÂŚwiatła powinien usłyszeć, powinien zrozumieć. Poczucie obowiązku zwyciężyło.
Obrócił się.
- Jak się czujesz, Patty?
//Krew zostaw przy koniach, nie będzie taszczyć tego ze sobą.