Garnek przelatujący milimetry nad głową sprawił, że włosy na głowie Diomedesa zjeżyły się na kształt szpilek. Młodzieniec odetchnął z ulgą i wybił się z kucek prosto na gremlina, nie dając mu czasu na jakąkolwiek reakcję. Z dzikim uśmiechem na ustach poczęstował go pięścią, którą wbił mu prosto w zaślinioną twarz o głupkowatym wyrazie. Bezwładne ciało przeciwnika z hukiem uderzyło w pobliską ścianę, sprawiając, że z sufitu spadły gęste opary kurzu. Oczywiście drobinki musiały podstępnie dostać się do nozdrzy Diomedesa, podle zmuszając go do siarczystego kichnięcia. Okazało się jednak, że nawet szczęśliwie się to złożyło: powietrze wydalone z nosa młodzieńca oddaliło od niego resztę oparów, które niechybnie by go oślepiły. Sięgnął więc ręką po jedno z ostrzy zawieszonych na jego plecach. Już zdejmując je z ich należytego miejsca wykonał cięcie od góry, prosto na głowę gremlina. Bestia jednak wykazała się odpowiednią przytomnością, by zasłonić się przed śmiertelnym ciosem patelnią dzierżoną w ręku. Ostrze odskoczyło do tyłu napotykając opór. Pozostawiło jednak na spodniej części prymitywnej tarczy gremlina wyraźną rysę. Niewzruszony Diomedes jak na komendę sięgnął po drugi miecz. Lewa dłoń szybko zacisnęła się na rękojeści, zaś młodzieniec przygotował się do kolejnego ciosu. Wykonał obrót na prawą nogę i ciął poziomo na wysokości podbrzusza przeciwnika. Zdesperowany gremlin rozpaczliwie rzucił się w drugą stronę, nie udało mu się jednak całkowicie umknąć przed ciosem Diomedesa. Ostrze jednej z kling napotkało podczas swego ruchu dłoń stworzenia, brutalnie odcinając ją od reszty kończyny. Z kikuta wytrysnęła gorąca krew, gremlin zaś zawył donośnie z bólu. Diomedes uśmiechnął się satysfakcją. Posoka ochlapała jego zbroję, czuł jej ciepło, to, jak wrzała. Zapragnął więcej. Jego nowe ostrze musiało zasmakować większej ilości krwi, szczególnie, że ta była tak zepsuta, tak ohydna. Z okrzykiem na ustach przyszpilił rozpaczającego przeciwnika mieczem do ściany. Obdarował go kopniakiem prosto w twarz, łamiąc przy tym nos i miażdżąc wargi. Zaśmiał się mu w twarz, wbijając drugie ostrze prosto w klatkę piersiową. Gremlin był już martwy, nie przeszkadzało to jednak wyciąć Diomedesowi kwadratu w miejscu serca przeciwnika. Krew wypłynęła niczym z górskiego źródła: obficie, wartko i przeraźliwie szybko. Ciało gremlina zdawało się robić lżejsze, z sekundy na sekundę. Młodzieniec obrzucił truchło pogardliwym spojrzeniem. Wszystkie kończyny zwisały bezwładnie choć ciało ciągle stało w pionie, podtrzymywane przez miecz Diomedesa wbity częściowo w ścianę. Młodzieniec wyciągnął go szybkim ruchem. Ciało straciło podporę i runęło z hukiem na posadzkę, rozchlapując małą kałużę krwi, w której poległo. Nivellen patrzył przez chwilę na swoje dzieło. Strzepał krew z ostrzy i włożył je na swoje miejsca. Ręce lekko mu drżały. Znów zabił! Jak dawno tego nie robił... Jak dawno już nie widział ciała, którym trzepały pośmiertne konwulsje, jak odległe były dla niego uczucia powiązane z radością mordu... Teraz powróciły! Było to niczym przeciągły pocałunek pozbawiający tchu. Ale zaraz... Czy to nie było zbyt porywcze? Diomedes targnął swoje włosy. To nie było konieczne, ale coś go porwało.
- Ja pierdolę - mruknął do siebie. - Co ja odpierdzielam? - zapytał sam z siebie, lustrując przerażonym wzrokiem obraz żywcem wyjęty z pracowni rzeźnika. Martwe, blednące ciało leżące w kałuży świeżej jeszcze krwi, wsiąkającej już powoli w stare, napęczniałe drewno. Nienaturalnie rozrzucone kończyny przywodzące na myśl obrazy z najgorszych koszmarów. I te oczy, których nie zdążyły zakryć powieki. Zdawały się zaglądać wgłąb własnej czaszki. Diomedes odwrócił skruszone spojrzenie od tego widoku. Miast pastwienia się nad ciałem pokonanego postanowił przeszukać dom. Ametyst powinien powinien być gdzieś właśnie tam.